Wojny, w której prowadzono bez wytchnienia zmasowany atak propagandowy, od czasu do czasu kulminujący gorącymi, ale marginalnymi incydentami zbrojnymi (np. awantura samolotowa). Wydawało się, że trwanie owej zimnej wojny bez frontalnego ataku, obie strony traktują jak kanon politycznej taktyki, co najmniej do czasu pełnego rozwinięcia kampanii prezydenckiej. Dla premiera Tuska stanowiła ona uniwersalne alibi dla bierności jego obozu w kluczowych sprawach państwa (przecież prezydent mi i tak nie pozwoli!). Dla jego oponenta - Jarosława Kaczyńskiego - usprawiedliwienie opozycyjnej nieporadności (przecież pół świata walczy z nami!). Niektórzy opisywali ten model jako zmowę obu stron, które wymuszają panowanie partyjnego duopolu PO-PiS nad Polską, dbając zarazem, by nie naruszyć nawzajem swoich życiowych interesów. Zmowę udającą wojnę na śmierć i życie.

Reklama

Weto emerytalne jest jak prawdziwa rakieta wystrzelona po długim czasie zimnowojennego, podszytego strachem paraliżu. Wytrąca przeciwnika z rutyny teatralnego konfliktu, angażującego dotąd realnie siły ledwie takie jak Palikot, Niesiołowski, tudzież rządowi znawcy czarnego PR-u. Oferuje po raz pierwszy konflikt prawdziwy. Konflikt, którego stawką jest zdolność Donalda Tuska do rządzenia na poziomie rudymentarnym. Weto emerytalne podważa tę zdolność. Ma wykazać, że mimo całej swej potęgi Tusk nie jest w stanie rozwiązywać nawet tak elementarnych problemów kraju, jak domknięcie systemu emerytalnego w wymaganym terminie. Ma go postawić w sytuacji bez wyjścia, zmusić do jednoznaczności, ryzyka, odwetu. Na tym polega jego waga i ożywcza wartość. Weto emerytalne przywraca polityczność polskiej polityce. To dlatego właśnie jestem pewien, że jego koncept zrodził się w głowie polityka tak skłonnego do politycznej zadymy, jak Jarosław Kaczyński. Najwyraźniej lidera opozycji znużył już dotychczasowy pasywizm.

Co może zrobić napadnięty w ten sposób Tusk? Pierwsza myśl, jaka przychodzi mu do głowy, to szybkie nowe wybory z perspektywą powrotu do umocnionych potem własnych rządów osobistych. Ale ta prosta ścieżka jest zamknięta. PiS nie zgodzi się dziś na kompletnie przegrane dla siebie wybory z taką samą otwartą bezczelnością, z jaką PO nie godziła się na nie w maju 2006 roku. A ryzykowanie dymisją rządu i trzykrotną odmową jego powołania na nowo, mimo posiadanej większości grozi rozniesieniem w pył społecznego zaufania do PO. Nie, takich ryzyk Tusk nie zwykł podejmować. Myśl druga - to rozszerzenie koalicji o SLD. Stawka jest tak duża, że każda umowa z Napieralskim oznacza dziś konieczność dokonania wobec niego tylu nieprzyjemnych koncesji, że lepiej już wziąć go wprost do rządu i obciążyć współodpowiedzialnością oraz obowiązkiem lojalności i dyscypliny. Owszem, jest to spełnienie marzeń Kaczyńskiego, ale za tę przykrość odzyskać można na nowo pełnię władzy na następne trzy lata. Cena jest warta rozważenia. Trochę kłopotów wewnątrz PO? Eee tam! Takie kłopoty Tusk zwykł rozwiązywać przy okazji wiązania sznurówek.

Jest jeszcze jedno wyjście. Przyjąć, że w wyniku weta od stycznia naprawdę wygasają przywileje wcześniejszych emerytur. Ostatecznie wszyscy o tym od dawna wiedzieli. Z punktu widzenia interesu publicznego - rozwiązanie tyleż ostre, co słuszne. Takie - wstyd przyznać - "szarpnięcie cugli". A skoro można tak, to i bez ustaw można wrócić na drogę odważnej modernizacji państwa. Wbrew pozorom po przygodzie emerytalnej nie będzie aż tak wiele do stracenia. Szybka i pełna prywatyzacja, prawdziwy powrót do budżetu zadaniowego, poważne cięcie i zreformowanie administracji, uderzenie w przywileje władzy, wymuszenie reformy komunistycznych skansenów, jak koleje albo poczta. Skoncentrowanie uwagi na wielkich projektach do Funduszu Spójności, których - jak słychać od pani komisarz Huebner - rząd ciągle nie przedkłada. Autostrady naprawdę, a nie na niby. Całkiem odważny projekt reformatorski, w duchu niegdysiejszego KLD. I to bez ustaw!

Ale Tusk może także nie zrobić nic. Tylko wtedy musi przyznać się do niemożności rządzenia.