W tym roku przypada 50. rocznica podpisania traktatu rzymskiego powołującego do życia EWG. Podejmowane są także rozmowy dotyczące przyszłości traktatu konstytucyjnego Unii. W tym momencie każde europejskie ugrupowanie polityczne powinno zadać sobie pytanie o oczekiwania dotyczące przyszłości integracji.

Unia Europejska z całą pewnością potrzebuje reformy traktatowej. Nie sprawdziły się wprawdzie przepowiednie, według których po rozszerzeniu Unia miała nie być w stanie funkcjonować na podstawie obowiązujących traktatów - pogrążając się w paraliżu. Niemniej jednak stojące przed nami wyzwania wymagają podjęcia wspólnych wysiłków na rzecz usprawnienia unijnych instytucji.

Nie należy oczywiście uważać traktatu konstytucyjnego za jedyną receptę na rozwiązanie tego problemu. W oczach europejskich obywateli nie jest on przecież doskonały - co potwierdziły referenda we Francji i w Holandii. Traktat w formie podpisanej w 2004 r. powinien być więc raczej tylko punktem odniesienia dzisiejszej debaty.

Traktat ma być dla ludzi

Większość reform wprowadzonych w projekcie traktatu należy uznać za korzystne zarówno dla Polski, jak i Unii Europejskiej. Nie chodzi tutaj tylko o wszystkie posunięcia upraszczające dzisiejszy porządek prawny: konsolidację traktatów, likwidację tzw. filarów (a więc podziału na polityki wspólnotowe i międzyrządowe) czy eliminację niezrozumiałego języka dominującego w unijnych aktach prawnych.

Przede wszystkim chodzi jednak o reformy, których celem jest wzmocnienie skuteczności unijnych polityk. Kryzys ratyfikacyjny udowodnił z całą siłą, że obywatele UE są znacznie mniej zainteresowani szczegółowymi zapisami instytucjonalnymi niż konkretnymi rozwiązaniami, które mogą im służyć.

Mimo wielu pytań, które nastręcza ewentualne wcielenie tych postanowień traktatu w życie, należy jednoznacznie wesprzeć wszelkie zmiany zmierzające do zwiększenia skuteczności unijnej polityki zagranicznej i jej bezpieczeństwa (tym samym zaś jej wymiaru wschodniego), jak również powołanie ministra spraw zagranicznych UE oraz służby działań zewnętrznych. Warto przy tym zauważyć, że ambicją Unii jest prowadzenie wspólnej - a nie jednolitej - polityki zagranicznej. Ma ona wspierać polityki zagraniczne poszczególnych państw członkowskich - a nie je zastąpić.

Z zadowoleniem należy też przyjąć wszystkie zmiany służące wzmocnieniu bezpieczeństwa wewnętrznego Unii, przede wszystkim przez umożliwienie bardziej skutecznej walki z terroryzmem i zorganizowaną przestępczością. Niestety traktat nie podjął wysiłku pogłębienia innych unijnych polityk - tak bliskich obywatelom - zwłaszcza polityki energetycznej czy choćby polityki ochrony środowiska. W tym zakresie projekt traktatu jest zbyt mało ambitny.

Nie tylko rządy mają głos w Unii
Platforma Obywatelska jest najbardziej proeuropejskim ugrupowaniem na polskiej scenie politycznej, i to nie w sensie czysto werbalnym, ale dzięki temu, że promuje ona model organicznego włączenia Polski do pierwszej ligi europejskiej w wymiarze i politycznym, i gospodarczym.

Platforma zawsze popiera rozwiązania, których celem było doskonalenie europejskiej konstrukcji. Dlatego też wspieramy działania zmierzające do wzmocnienia wspólnotowych struktur Unii, które pozwolą skuteczniej realizować nasze wspólne interesy. Korzyści płynące z integracji można osiągać przez pogłębianie metody wspólnotowej we wszystkich tych obszarach, na które wskazuje zasada pomocniczości.

To właśnie instytucje wspólnotowe stają dziś w obronie spraw nam bliskich - większego budżetu, dalszego otwierania wspólnego rynku pracy i usług, solidarności, w tym energetycznej, czy skuteczności w polityce zagranicznej - ograniczając egoistyczne zachowania niektórych państw członkowskich. Nieuzasadnione jest oczekiwanie, że uda się zabiegać o korzystną dla nas formułę integracji tylko w ramach współpracy międzyrządowej.

Jeżeli chcemy być naprawdę skuteczni, musimy zabiegać o swoje interesy i promować korzystne dla nas rozwiązania na wszystkich dostępnych płaszczyznach - zarówno w Radzie w negocjacjach między państwami członkowskimi, jak również w działaniach w Komisji Europejskiej czy wreszcie na forum Parlamentu Europejskiego.

Rola PE w unijnym procesie podejmowania decyzji w ostatnich latach niebywale wzrosła i nadal będzie przybierać na znaczeniu. W tym kontekście szkoda, że ugrupowania, które twierdzą, że na sercu leży im interes Polski - i które na ten interes często się powołują - z własnej, nieprzymuszonej woli skazały się na słabszą pozycję polityczną w Parlamencie Europejskim.

Nowa suwerenność
Na progu XXI w. musimy inaczej pojmować znaczenie narodowej suwerenności. Definicje XIX-wieczne odwołujące się do porządku westfalskiego nie przystają do dzisiejszej rzeczywistości. Siła Unii Europejskiej polega na tym, że państwa członkowskie postanowiły wspólnie korzystać z pewnych atrybutów swojej suwerenności, wzmacniając rzeczywistą kontrolę nad własnym losem. Unia jest najlepszym dowodem na to, że można pozostawać suwerennym we wspólnocie, na którą ma się wpływ. To właśnie integracja europejska, a nie złudna, formalna niezależność, pozwala nam lepiej wpływać na swój los.

Oczywiście nie oznacza to rezygnacji z zasady jednomyślności w kwestiach ustrojowych czy takich jak choćby przyjmowanie do Unii nowych członków. Warto też zachować tę zasadę w sprawach delikatnych, jak podatki czy prawo rodzinne.

W innych - mniej kontrowersyjnych - dziedzinach, w imię efektywności należy popierać częstsze odwoływanie się do głosowania większością kwalifikowaną. Podobnie należy wspierać wzmacnianie Parlamentu Europejskiego zarówno w procedurze budżetowej, jak i legislacyjnej. Parlament to forum, na którym można się skutecznie przeciwstawiać egoizmom niektórych państw członkowskich i kształtować tak nam potrzebną zasadę solidarności. Co więcej, należy mieć nadzieję, że z roku na rok głos nowych państw członkowskich stanie się w Parlamencie coraz bardziej słyszalny - szanse na to istnieją, o ile tylko skutecznie zorganizujemy naszą obecność w PE.

Pułapka europoprawności
Każde z 27 państw członkowskich powinno sobie zadać pytanie o przyszłość Unii Europejskiej. Nie mylmy proeuropejskości ze źle pojętą polityczną poprawnością. Poparcie dla pogłębienia integracji nie musi być tożsame z akceptacją każdego rozwiązania, które zostało zaproponowane czy wręcz wynegocjowane. Od samego początku Platformie Obywatelskiej nie podobało się odejście od nicejskiego systemu ważenia głosów w Radzie - dla Polski najkorzystniejszego - i propozycja wprowadzenia podwójnego systemu głosów nadmiernie faworyzującego potencjał ludnościowy państw członkowskich. Uważamy, że od efektywności podejmowania decyzji ważniejsza jest ich silna legitymizacja demokratyczna. Podejmowane decyzje muszą mieć poparcie jak największej liczby państw, nawet jeżeli oznaczać to może wydłużenie czasu osiągnięcia porozumienia.

Należy unikać sytuacji, w jakiej niektóre państwa mają poczucie marginalizacji. To może prowadzić do uruchomienia procesu dezintegracji. Nie podobało się więc PO to, że nowy system naruszał równowagę między dużymi, średnimi i małymi państwami członkowskimi. Zdecydowanie osłabiał siłę koalicji, w których jest dużo państw małych i średnich, a więc na przykład koalicji państw biedniejszych, koalicji popierających wyrazistą politykę wschodnią czy przeciwstawiających się protekcjonistycznym rozwiązaniom gospodarczym. Oczywiście nigdy nie twierdziliśmy, że system nicejski jest doskonały, według nas był on jednak po prostu lepszy od wówczas proponowanego.

Kompromis jagielloński
W czasie negocjacji nad nowym traktatem podstawowym powinniśmy się zastanowić, czy w tej kwestii istnieje pole do kompromisu z unijnymi partnerami, którzy najwięcej zyskują na wprowadzeniu systemu demograficznego. Pożądany system powinien opierać się na zasadzie równego wpływu obywateli na decyzje Unii, niezależnie od liczby ludności kraju, który zamieszkują. Formułą kompromisową - pośrednią - mógłby być system głosów ważonych, oparty o zasadę malejącej proporcjonalności względem liczby ludności (kompromis jagielloński, vide tabela). Opracował go wybitny brytyjski matematyk Lionel S. Penrose. W ostatnich latach formuła ta została przystosowana do unijnego systemu między innymi przez naukowców z Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Zasada ważonej większości, w odróżnieniu od większości demograficznej (zaproponowanej w projekcie traktatu konstytucyjnego), stanowi rodzaj prostego kompromisu między systemem, w którym wagi rozkładają się po równo, a takim, w którym są one wprost proporcjonalne do populacji. To system nie tylko efektywny, prosty i obiektywny, ale przede wszystkim najbardziej demokratyczny. Odzwierciedla on bowiem zasadę równości obywateli w znacznie większym stopniu niż formuła demograficzna. Taki system byłby także znacznie bardziej korzystny dla Polski. Co prawda, nasze formalne wpływy w Radzie nie byłyby tak duże, ale mielibyśmy siłę głosów większą, niż proponuje to projekt traktatu konstytucyjnego. Co najważniejsze, dla skorygowanego systemu proporcjonalnego jest miejsce raczej w Parlamencie Europejskim (gdzie notabene pełnej proporcjonalności niestety nie ma, co też wymaga ponownego rozważenia), a nie w Radzie Ministrów - swego rodzaju izbie państw.

Konsensus dla Polski

Jeżeli zatem chcemy być realistami, powinniśmy ograniczyć nasze zastrzeżenia do obecnego traktatu do kwestii najistotniejszych. I skupić się na sposobach osignięcia rozwiązań kompromisowych. W sprawach europejskich musimy nauczyć się myśleć pozytywnie - bylibyśmy gotowi odejść od systemu nicejskiego w zamian za akceptację rozwiązań lepszych, bardziej demokratycznych i tym samym bardziej ambitnych. Przede wszystkim należy odpowiedzieć na oczekiwania obywateli. Zmiany instytucjonalne są bardzo ważne. Jednak wbrew pesymistom, bez ich natychmiastowego wprowadzenia Unia - jak widać - nie ulega paraliżowi. Obywatele chcą zaś Unii solidarnej, dynamicznej i bezpiecznej (poczynając od skutecznej walki z terroryzmem, a kończąc na wspólnej polityce zagranicznej, obronnej i bezpieczeństwie energetycznym).

Usprawnione instytucje mogą stać się narzędziem do wcielenia takiej wizji w życie, nie mogą jednak być celem samym w sobie. Jesteśmy gotowi do takiej debaty, która w założeniu miałaby prowadzić do wspólnego stanowiska rządu i opozycji - w myśl zasady porozumienia i konsensusu w fundamentalnych kwestiach polityki zagranicznej Polski.