Aneta Malinowska, Dziennik.pl: Jak jest z tymi postanowieniami noworocznymi? Dlaczego tak bardzo lubimy je robić, mimo że najczęściej ich nie dotrzymujemy i wiele z nich nigdy się nie realizuje?
Kasia Kucewicz, psycholożka, psychoterapeutka: Jest takie magiczne myślenie, że pierwszy stycznia, początek nowego roku – albo urodziny – to jakiś szczególny moment, taka graniczna data. Lubimy wierzyć w numerologię, w symbolikę początku, w to, że nowy rozdział w kalendarzu oznacza nowy start i nowe szanse. Często chcemy symbolicznie zostawić za sobą to, co było trudne, i zacząć nowe rozdanie: nowe życie, nowe nawyki, nowe przyzwyczajenia.
Czyli to bardziej potrzeba symbolicznego "resetu" niż realny plan zmiany?
K.K.: Tak. Bardzo często pod koniec grudnia robimy podsumowanie roku. I jeśli ono nie wypada korzystnie, jeśli czujemy, że coś się nie udało albo że nie jesteśmy w miejscu, w którym chcielibyśmy być, to naturalnie pojawia się myśl: "od pierwszego stycznia coś zmienię". To próba wprowadzenia modyfikacji, żeby życie było bardziej satysfakcjonujące. I stąd biorą się postanowienia noworoczne – z takiego negatywnego bilansu, który rozmija się z naszymi oczekiwaniami.
Czyli postanowienia częściej rodzą się z braku niż z wdzięczności?
K.K.: Często tak. Ludzie nie zawsze potrafią cieszyć się tym, co już mają i co już robią. Zamiast tego myślą: "jeszcze to by się przydało, jeszcze tamto". Ta pogoń za doskonałością – za tym, żeby coś sobie albo komuś udowodnić – sprawia, że lista postanowień rośnie i rośnie.
Czy w takim razie te postanowienia w ogóle mają sens? Czy mogą realnie pomóc w zmianie, czy są tylko źródłem późniejszej frustracji?
K.K.: Samo stawianie sobie celów ma sens. Dla wielu osób wyzwania są realnym napędem do działania. Problem pojawia się wtedy, gdy postanowienia są robione na szybko, bez przygotowania i są bardzo niekonkretne: "chcę świetnie wyglądać", "chcę być szczęśliwa", "muszę schudnąć" – ale bez odpowiedzi na pytanie: jak, kiedy, z kim, w jaki sposób.
I wtedy zamiast motywacji pojawia się… wstyd?
K.K.: Dokładnie. Takie postanowienia często nie tyle frustrują, co zawstydzają. Pojawia się myślenie: "znowu mi nie wyszło", "jestem do niczego", "nigdy niczego nie potrafię doprowadzić do końca". Ludzie obwiniają siebie: że są beznadziejni, niekonsekwentni, że nie potrafią trzymać się planu. A prawda jest taka, że najczęściej problemem nie jest człowiek, tylko źle przygotowany cel.
1 stycznia 2026 roku naprawi twoje życie? Psycholożka ostrzega [ROZMOWA]
Czyli porażka nie wynika z braku silnej woli, tylko z braku planu?
K.K.: Tak. Jeśli mamy cel dobrze rozplanowany, szanse powodzenia są dużo większe. Jeśli działamy "na łapu-capu", bardzo łatwo o rozczarowanie.
A czy są lepsze momenty w roku – albo w życiu – na podejmowanie decyzji o zmianie?
K.K.: Najlepszy moment to ten, w którym decyzja naprawdę wychodzi z trzewi. Z realnej potrzeby, z serca. Jest przemyślana, uargumentowana, rozplanowana. To może być 15 listopada, 13 maja czy 2 lutego. Każda data jest dobra, jeśli mamy dobre podejście, plan działania i plan na wypadek potknięć czy falstartów.
Czyli nie data nas gubi, tylko brak myślenia operacyjnego?
K.K.: Dokładnie. My często myślimy: "chciałabym", ale nie myślimy: "jak konkretnie do tego dojdę?". Nie rozbijamy celu na małe kroki: od czego zacznę, co zrobię najpierw, co potem. A to jest kluczowe.
Pani sama mówi o swoim doświadczeniu z redukcją masy ciała, które zaczęło się od postanowienia noworocznego…
K.K.: Tak, u mnie to było klasyczne postanowienie noworoczne: "schudnę". Marzyłam wtedy o 50 kilogramach. Finalnie schudłam dużo więcej. Gdybym więc powiedziała, że postanowienia są bez sensu, byłabym hipokrytką. One mogą działać – pod warunkiem, że są dobrze przygotowane i przemyślane.
Ale z drugiej strony jednak postanowienia mogą odbierać radość z tego, co już mamy?
K.K.: Tak, bo czasem tak bardzo skupiamy się na tym, czego jeszcze nie osiągnęliśmy, że nie potrafimy docenić tego, gdzie jesteśmy teraz. Dlatego fajnie, gdy jednym z "postanowień" jest też umiejętność doceniania tego, co już mamy i co już osiągnęliśmy.
A może zamiast postanowień – albo obok nich – warto stawiać na intencje i nawyki?
K.K.: Zdecydowanie. Większość postanowień to tak naprawdę praca nad nawykami: nowymi rutynami, nowym stylem życia. Jeśli myślimy o zmianie jako o procesie, a nie jednorazowym celu – typu "osiągnę i koniec" – to jest dużo bardziej długoterminowe i zdrowsze.
Czyli problemem często nie jest brak ambicji, tylko źle zdefiniowany cel?
K.K.: Ludzie myślą marzycielsko, a nie analitycznie. "Chciałabym schudnąć 100 kilo", "chciałabym mieszkać w wielkim domu". Same marzenia mogą frustrować, ale jeśli rozbijemy je na małe, realistyczne kroki, szansa powodzenia bardzo rośnie.
Jak więc formułować cele, żeby były bardziej wspierające niż oceniające?
K.K.: Małymi krokami. Bez myślenia od razu o spektakularnych efektach. Nie: "będę biegle mówić po hiszpańsku", tylko: "nauczę się poziomu A1, tak żeby się przywitać i porozmawiać". To początek drogi, a nie jej koniec.
I na koniec – co powiedzieć osobom, które już w styczniu czują, że znowu "im nie wyszło"?
K.K.: Przede wszystkim: to nie znaczy, że rok jest stracony. Większość ludzi doświadcza porażki przy postanowieniach noworocznych – to nie jest wyjątek. Warto zapytać siebie: co było nie tak z celem? Jak mógłby być lepiej sformułowany? I spróbować jeszcze raz – nawet 17 stycznia czy 2 lutego. Stawianie sobie celów nas rozwija i ubogaca, pod warunkiem że są one zdrowe, bezpieczne, realne i osiągalne.