"Te wyniki PiS wcale nie pomogą. I tak przegra"
Janusz Rolicki, publicysta "Faktu": W szeregach PiS wielkie ożywienie. Ostatnie badania poparcia wyborczego, po pięciu miesiącach, zrównały braci Kaczyńskich z partią Tuska. Nie ma jednak róży bez kolców! To poparcie to stanowczo za mało, aby PiS mógł po wyborach nadal rządzić.
Dlaczego? Odpowiedź kryje arytmetyka wyborcza. W Polsce żadna z głównych partii nie może rządzić samodzielnie. Tymczasem potencjalny koalicjant PiS, czyli Samoobrona (LPR poległ już w sondażach jako przystawka), jest znacznie słabszy od LiD wzmocnionego Kwaśniewskim.
Potwierdza to z nagą brutalnością ewentualny podział mandatów zaprezentowany w Gazecie Wyborczej. PiS wraz z Samoobroną uzyskałby 207 mandatów w Sejmie; natomiast drużyna Tuska - 251, a dwa mandaty - to fakt bez znaczenia - uzyskałaby mniejszość niemiecka.
Trzykrotnie już pisałem w Fakcie, że w Polsce nie wystarczy wygrać wybory sejmowe, aby rządzić. Do tego niezbędny jest jeszcze partner. Stąd osłabienie partii Tuska, które może być rezultatem włączenia się do gry Kwaśniewskiego, o niczym jeszcze nie przesądza, poza tym, że aby rządzić inaczej niż PiS, trzeba mieć jeszcze mocnego partnera.
Oczywiście można dywagować na temat wspólnej koalicji PO z PiS, tyle że z braćmi Kaczyńskimi na czele, jest to, realnie patrząc, niemożliwe. Za dużo złego obaj partnerzy o sobie powiedzieli i odmienne jest ich spojrzenie na polską rzeczywistość. Ostatnia konwencja Platformy pokazała, że jej liberalno-konserwatywnych poglądów nie da się pogodzić z populizmem Kaczyńskich.
Elektorat największych partii stabilizuje się
Kamil Durczok, redaktor naczelny Faktów TVN: Opublikowane ostatnio sondaże pokazują, że elektorat największych partii zaczął się stabilizować. Należy jednak pamiętać, że - jak pokazuje doświadczenie - wynik PiS jest niedoszacowany. Jestem przekonany, że gdyby wybory odbyły się dziś, to wynik różniłby się znacznie na korzyść partii rządzącej. Nawiasem mówiąc, to dlatego być może Jarosław Kaczyński tak swobodnie poczyna sobie z koalicjantami.
Osiągnięciem PiS jest przekonanie do siebie dużej grupy elektoratu, która bez względu na to, co by się wydarzyło, będzie go popierać. Jednak dotychczas nie było skandali, np. korupcyjnych jednoznacznie dyskwalifikujących partię braci Kaczyńskich, co jest także ich sukcesem.
Znalazła się więc w elektoracie PiS grupa, której nie przekonują ani krytyczne przekazy medialne, ani ataki opozycji - jest to niepodważalna zdobycz Jarosława Kaczyńskiego. Dowodem na to jest fakt, że na wyniki w sondażach nie wpływają strajki lekarzy i nauczycieli, ani nawet słowa premiera, który grozi protestującym grupom.
Nie dziwi też, że na licznych medialnych porażkach PiS-u nie może zbić kapitału Platforma. PO od czasów wyborów niczego sensownego nie była w stanie zaproponować wyborcom. Nawet ich ostatnia konwencja bardziej kojarzy się ze scenografiami sali posiedzeń niż z konkretnymi propozycjami. Mimo że Platforma obecna jest w mediach, to w rzeczywistości ton debacie publicznej wciąż nadaje PiS.
Platforma jedynie odbija piłeczkę, ale nie inicjuje swoich tematów. Zaczęło się to już w czasie kampanii wyborczej przed ostatnimi wyborami. PO zajmowała się głównie tłumaczeniem, dlaczego nie jest zwolenniczką solidarnego państwa. Platforma nie jest w stanie wyjść z defensywy, bo nie umie skupić uwagi opinii publicznej na żadnym istotnym społecznie zagadnieniu, ani tym bardziej przymusić rząd, by zajął się tym problemem. Nie ma więc za co zbierać laurów.
Mimo wysokiego poparcia w sondażach partia Donalda Tuska skazuje się na dryf. Od czasu do czasu jej notowania mogą podskoczyć, gdy np. premierowi puszczą nerwy i chlapnie coś, co obrazi wyborców. Ale w przypadku PiS wyborcy mają słabą pamięć, a po za tym są odporni na ataki medialne. Jeżeli w Platformie nie nastąpi przełom w prowadzeniu polityki, to nigdy nie będzie ona w stanie odskoczyć na 10 punktów w sondażach od swojego głównego konkurenta.
Platforma w sidłach antykaczyzmu
Jacek Karnowski, dziennikarz Polskiego Radia: Nie tak dawno liderzy Platformy przekonywali, że stoją przed szansą samodzielnych rządów po najbliższych wyborach. Teraz znów muszą się bić o pierwsze miejsce w sondażach.
Na razie jest remis, choć moim zdaniem w prawdziwym głosowaniu to PiS byłoby górą, bo jest lepsze w sztuce uwodzenia wyborców. A kampania wyborcza to czas, gdy otwiera się demokratyczne okienko - można dotrzeć do ludzi bezpośrednio, poprzez reklamy w telewizji, spotkania w terenie, omijając zaangażowane politycznie media. PiS wciąż umie korzystać z tej szansy: kilkanaście dni temu na Podlasiu znów w ostatniej chwili przegoniło Platformę.
Dlaczego PiS stoi tak dobrze w sondażach? Najważniejszy czynnik to brak wielkich afer gospodarczych. Tylko nakrycie na dużym złodziejstwie mogłoby szybko uśmiercić rządzących. Poza tym mamy gospodarczy boom, Polska dostała Euro 2012, a rząd pieczołowicie dba o swoje zaplecze, czyli biedniejszych i gorzej wykształconych.
Premier nie boi się wchodzić w ostre starcia, co jego zwolenników utwierdza w przekonaniu, że o coś naprawdę mu chodzi. PiS-owski elektorat wyczuwa też, że w krzyku o zagrożonej demokracji więcej jest obrony własnych interesów i strachu niż prawdziwej troski o Polskę. A salonowe protesty, owe Ruchy na rzecz Demokracji, mają grzech pierworodny - nie odpowiadają na pytanie, dlaczego Polacy poparli PiS. Być może nie odpowiadają właśnie dlatego, że wymagałoby to przyznania się do wielu win.
Jest jeszcze pytanie, co dalej z Platformą? Uważam, że lada chwila w górę pójdzie lewica z Aleksandrem Kwaśniewskim. PO może wpaść we własne sidła - przekonała znaczną część Polaków, że Kaczyńscy to śmiertelne zagrożenie, i w rezultacie reanimowała postkomunizm. Bo po co popierać rozdartą i chwiejną PO, skoro na scenie są wiarygodniejsi oponenci prawicy - Kwaśniewski, Olejniczak i Geremek?
Może powtórzyć się sytuacja z połowy lat 90., gdy Unia Demokratyczna rozpętała histerię antyklerykalną, a premię zgarnęli postkomuniści. Już dziś media otwarcie sprzyjające opozycji przestały traktować konferencje prasowe PO jako główne wydarzenie dnia, za to częściej proszą o komentarz polityków SLD.
Centrum nie do wzięcia
Łukasz Warzecha, publicysta Faktu: Poparcie dla PO zrównao się z poparciem dla PiS. Niestety, dla Donalda Tuska oznacza to równanie w dół. To cena, jaką jego partia płaci za brak wyrazistości i aktywizację lewicy.
Pytanie, czy dla liberalno-konserwatywnego ugrupowania, jakim chce być PO, jest w ogóle miejsce na politycznej scenie w tak prominentnej roli jak dotąd. Polacy mają dziś do wyboru z jednej strony socjalizujący PiS, stawiający na rozliczenia, walkę z korporacjami i elitami, przemawiający do elektoratu coraz bardziej skrajnego, ale niewidzącego alternatywy, oraz na drugim skrzydle odświeżoną lewicę, która jako anty-PiS jest znacznie wiarygodniejsza od Platformy.
PO tymczasem miota się, a Donald Tusk twierdzi, że umiarkowanie może być atutem. To niestety nieprawda. Umiarkowane partie środka bywają języczkiem u wagi - jak liberałowie w Wielkiej Brytanii czy FDP w Niemczech - ale bardzo rzadko zdobywają władzę. Może się jednak okazać, że bardzo dobry wynik PO w ostatnich wyborach był ewenementem. PiS może pozostać przy swoich około 25 proc., podczas gdy PO straci sporą część zwolenników na rzecz wyrazistej lewicy. Marzenia Platformy o samodzielnym rządzeniu rozwieją się.
Tylko że rola języczka u wagi i pożądanego koalicjanta, forsującego własne pomysły, wcale nie musi być zła. Wszystko zależy od taktycznych zdolności lidera.
Po raz pierwszy od wielu miesięcy PiS i PO idą łeb w łeb w sondażach. 28 proc. poparcia dla PiS i tyle samo dla PO - to wynik sondażu PBS DGA dla "Gazety Wyborczej". Samoobrona może liczyć na 5 proc. poparcia, a LPR - 3 proc. głosów wyborców. Natomiast LiD może liczyć na poparcie 13 proc. Polaków. "Fakt" spytał publicystów, jak oceniają najnowsze sondaże.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama