W Polsce trwają właśnie prace nad ustawą całkowicie zakazującą palenia w miejscach publicznych. Zapowiada się burzliwa debata, a jak to przebiegło w Norwegii?


U nas prace nad podobnymi regulacjami zaczęły się bardzo dawno temu, a już w 1988 roku wszedł w życie zakaz palenia w miejscach publicznych, takich jak urzędy, miejsca pracy, dworce czy samochody służbowe. Z tej listy wyłączone były restauracje i bary. Od trzech lat jednak także i tam nie wolno palić.



To właśnie zakaz palenia w tych miejscach budzi największy sprzeciw amatorów nikotyny. Czy pani rodacy bardzo protestowali?


Debatę publiczną w tej sprawie zaczęliśmy już w 2001 roku, włączyły się w nią media i znane osoby publiczne. Robiliśmy także regularne badania opinii publicznej. I nasza akcja odniosła duży sukces. Sześć lat temu całkowity zakaz palenia wspierało 30 procent Norwegów, w ubiegłym roku w sondażu poparło go prawie 80 procent. Biorąc pod uwagę, że 24 procent Norwegów pali, to mamy duży powód do dumy.



Trudno mi uwierzyć, że wszystko przebiegło tak spokojnie i te 24 procent tak łatwo się poddało. Nie było nawet małej demonstracji?


Nie było, a teraz nawet nie funkcjonuje u nas żadne stałe lobby palaczy, które walczyłoby o zmianę prawa. My postawiliśmy przede wszystkim na informację. Mówiliśmy o chorobach i zagrożeniach, jakie niesie za sobą palenie. Tłumaczyliśmy Norwegom, że bary i restauracje są miejscami pracy, takimi jak każde inne, że nie mamy prawa szkodzić zdrowiu przebywających tam osób.



Czy Norwedzy naprawdę przestrzegają tych przepisów? Wprowadziliście jakiś system kar? Co grozi palaczowi złapanemu na gorącym uczynku?


Nie mamy żadnych mandatów za palenie. Dbałość o przestrzeganie przepisów spoczywa na odpowiednich służbach porządkowych w danym miejscu publicznym. Wprowadziliśmy natomiast bardzo wysokie grzywny dla restauratorów i właścicieli barów. Nie ma konkretnych widełek, jeśli chodzi o ich wysokość, bo zależy to od miejsca, gdzie złamano prawo. Ale proszę mi wierzyć, że skutecznie zniechęcają do takich nielegalnych praktyk i Norwedzy wiedzą, że jeśli ktoś chce zapalić, to musi wyjść.



No właśnie. Norweskie kluby kojarzą mi się z tłumami stojących przed drzwiami palaczy. Dostanie się do środka przez chmurę dymu wcale nie należy do przyjemności. Polskie przepisy mają wybiegać jeszcze dalej. Nie będzie można palić w obrębie 10 metrów od budynku...


To ciekawe rozwiązanie i warte rozważenia, tylko nie wiem, czy nie będzie to trudne do zrealizowania na gęsto zabudowanym terenie. W Norwegii wystarczy tylko przekroczyć drzwi, aby znaleźć się poza miejscem publicznym. Ale naprawdę życzę Polakom powodzenia we wdrażaniu nowych przepisów.



*Kari Huseby jest dyrektorem norweskiego departamentu tytoniu w dyrektoracie zdrowia i spraw społecznych