Ludzkość zadawała je sobie już tysiące razy. Filozofia i teologia formułowały też na nie rozmaite odpowiedzi. Cała gałąź filozofii - zwana teodyceą, czyli dosłownie "usprawiedliwieniem Boga" - ma swoją długą historię.

Na początku XVIII wieku Bożej sprawiedliwości w obliczu zła obecnego w świecie bronił Gottfried Leibnitz. Parędziesiąt lat potem tragiczne trzęsienie ziemi w Lizbonie posłużyło Wolterowi za koronny argument przeciw optymizmowi Leibnitza. Śmierć ponad 100 000 osób w lizbońskim kataklizmie była w tekście Woltera "Dlaczego Lizbona?" dowodem na to, że ziemskim światem rządzi nie Bóg, lecz przypadek.

Od XVIII wieku zmieniła się poważnie perspektywa doświadczenia zła przez ludzkość. Za czasów Leibnitza miało ono charakter uniwersalny, raczej nie liczyła się w nim jednostka - zamiast niej ważny dla filozofów i teologów był ogólny bilans dobra i zła w świecie.

Współczesność nauczyła nas tego, że zło - zarówno jeśli chodzi o ofiarę, jak i o sprawcę - ma na ogół imię i nazwisko. Zwycięstwo dobra nad złem w ogólnym bilansie nie uwzględnia zaś losów Jana Kowalskiego. To jednak patrząc właśnie na losy jednostkowego, określonego Kowalskiego doświadczamy zła świata jako zła absolutnego.

Pytanie "Gdzie był Bóg?" uzyskało więc w XX wieku nowy wymiar - szczególnie w kontekście Auschwitz. Teologia do dziś nie ma na nie jednoznacznej odpowiedzi. Bo jaka właściwie mogła by być taka jednoznaczna odpowiedź?
W tragedii pielgrzymów z polskiego autokaru - w odróżnieniu od dwudziestowiecznych okrucieństw - wyróżnia się element przypadkowości.

"Dlaczego akurat oni?", "Przecież mogłem tam być i ja". Tego typu myśli przechodzą przez umysł każdego, kto widzi doniesienia z katastrofy. Ktoś miał do tego autobusu wsiąść, ale nie wsiadł, ktoś inny wsiadł i zginął. "Dwie będą na żarnach mełły - jedna zostanie wzięta, a jedna odrzucona" - tak jest napisane w Biblii.

Nie wiemy, która z nich - nie wiemy, dlaczego właśnie ona. Tego rodzaju doświadczenie jest jednak z naszego punktu widzenia nienaprawialne - dlatego właśnie tragiczne. Trudno też - podobnie jak w wypadku interpretacji Księgi Hioba - dopatrywać się logicznej celowości ewentualnego udziału Boga w ludzkim nieszczęściu.

Reklama

Na ogół zresztą - przypominając sobie poniżenie i następujące po nim wywyższenie Hioba, zapominamy o tym, że choć bogactwa i powodzenie Hioba powróciły, jego synowie nie zostali mu przywróceni.

Słuchałem jakiś czas temu wykładu Paula Rickoeura, zmarłego niedawno wielkiego francuskiego filozofa. Wygłaszał on ten wykład tuż po samobójczej śmierci swego syna. Pamiętam, jak w czasie tego odczytu bez przerwy powtarzały się pytania przywodzące na myśl lamentacje Jeremiasza: "Dlaczego ja?", "Dlaczego mój syn?". Kiedy jednak Rickoeur powtórzył je trzeci raz, zrozumiałem, że on się o to wcale nie pyta. Że ten wielki, mądry filozof po prostu się skarży.

Pytania bez odpowiedzi, pytania ostateczne, a zarazem beznadziejne, jakie zadajemy sobie w obliczu zła i cierpienia, są nie tyle rzeczywistymi pytaniami, co raczej naszą skargą. Mamy do niej pełne prawo. Skarżmy się, płaczmy, posypujmy sobie głowy popiołem. Ale nie oczekujmy racjonalnej, dającej się usprawiedliwić odpowiedzi. Może dać ją jedynie milczenie wiary. Gdyż, jak sądzę, wierzyć to umieć do końca wytrwać wobec milczenia Boga.



Tadeusz Gadacz, filozof i religioznawca, profesor Collegium Civitas, przewodniczący Komitetu Nauk Filozoficznych PAN