W Polsce bowiem - co jest ewenementem na skalę światową - istnieje zjawisko bardzo szybkiego przepływu elektoratu. Duża część polskich wyborców - według niektórych szacunków, aż 40 proc. - jest bardzo chimeryczna. Ci wyborcy zmieniają swoje preferencje polityczne wyjątkowo gwałtownie, reagując na bieżące wydarzenia i pojedyncze nawet wypowiedzi polityków. Nie jest to elektorat, którego poparcie dawałoby trwałe polityczne i społeczne zaplecze żadnej partii. Jest on liczny, lecz zarazem wyjątkowo nieprzewidywalny - przez co dla polityków mniej wartościowy.

Reklama

To jednak o ten elektorat walczą w tej chwili ze sobą PiS i LiS. Walka to tyleż brutalna, co trudna do rozstrzygnięcia. W dodatku taka, w której zwycięstwa mogą być tylko chwilowe - wystarczy kolejny zwrot w akcji i błyskawiczna reakcja politycznych przeciwników, by poparcie tego chimerycznego elektoratu zamieniło zwycięzcę w przegranego.

Walka o te głosy nie jest jednak dobrą strategią dla PiS. Owszem, przez czas, jaki minął od wyborów w 2005 roku, elektoratowe zaplecze Prawa i Sprawiedliwości bardzo się zmieniło. Trzeba bowiem odróżnić od pierwotnego elektoratu partii Kaczyńskiego, który zapewnił PiS wyborcze zwycięstwo, ten aktualny - przenikający się w tej chwili z elektoratem LiS. To jego zakładnikiem stał się dziś Jarosław Kaczyński. W okresie półtorarocznych rządów koalicji od PiS odszedł natomiast elektorat miejski, młodszy i lepiej wykształcony. Właśnie ten, który był dla PiS swoisty - ludzie, którzy z całą pewnością nie zagłosowaliby w przypływie chwilowej sympatii na Ligę Polskich Rodzin czy Samoobronę. Zarazem ludzie, którzy wobec obecnego wspólnego elektoratu PiS i LiS odczuwają duży dystans.

Ze strony PiS wystarczyłoby w tej chwili jednak kilka symbolicznych posunięć sygnalizujących powrót do politycznego centrum, by odzyskać przynajmniej część tego pierwotnego elektoratu. Działania takie, jak zerwanie koalicji, danie prawa głosu bardziej kompetentnym politykom PiS i zdecydowane odcięcie się od Radia Maryja mogłyby przywrócić granicę między obszarami zastrzeżonymi dla PiS i elektoratu Ligi Polskich Rodzin czy Samoobrony.

Reklama

Dzięki temu do PiS mogliby powrócić ludzie, którzy od tej partii odeszli. To jednak zależy od najbliższych posunięć premiera Kaczyńskiego. Jeżeli zasygnalizuje on powrót do centrum, odzyska część wyborców, których do tej pory stracił. Jeżeli jednak pozostanie przy elektoracie ludowym, konkurując o jego względy z Giertychem i Lepperem wspieranymi mniej lub bardziej oficjalnie przez ojca Rydzyka, wówczas najprawdopodobniej przegra wybory.

Ostatnie wydarzenia nie dają bowiem PiS wielkich nadziei na zwycięstwo w obszarze elektoratu ludowego. Wyborcy zaliczający się do tego elektoratu są bardzo wrażliwi na tak zwaną ludzką krzywdę - Lepperowi zaś udało się skutecznie przedstawić aferę gruntową jako element cynicznej nagonki na siebie.

PiS szykuje w tej chwili na Leppera nowy bat w postaci powrotu do seksafery. I to jednak może okazać się chybionym strzałem. Wyborcy wiejscy są wbrew pozorom bezpruderyjni. Sama bywałam tym zszokowana. Słuchaczki Radia Maryja to w większości starsze kobiety, które "znają życie". W zeznaniach dotyczących seksafery, widzą te same odwieczne historie, które zdarzają się ich mężom, synom i sąsiadom. Są gotowi raczej winić kobietę.

Reklama

Dlatego też elektorat ludowy może być oporny na retorykę PiS. Pozostawanie zaś Prawa i Sprawiedliwości przy tym elektoracie - do którego to ugrupowanie stoczyło się, trwając w koalicji z Lepperem i Giertychem - może być dla Kaczyńskiego bardzo niebezpieczne.

O wiele rozsądniejsze byłoby więc pokazanie prointeligenckiego, centrowego oblicza PiS jako partii z rozsądnym programem i kompetentnymi kadrami, stroniącej od rewolucyjnej i populistycznej retoryki. Bez tego PiS może podzielić los AWS. Wierzę jednak w inteligencję Jarosława Kaczyńskiego i siłę perswazji inteligenckiego skrzydła PiS, które ma dość koalicji. To w jego rękach jest w tej chwili los PiS.