Przed kilkoma miesiącami przy okazji pobytu na uniwersytecie Georgetown Aleksander Kwaśniewski miał powiedzieć: "Niedawno w Pradze przesiedzieliśmy ze Schröderem prawie całą noc. Aż musiałem to przerwać, bo zrobiło się niebezpiecznie. On zaczął znów rządzić Niemcami, a ja Polską".
O ile jednak Schröder zadowala się zarabianiem pieniędzy w rosyjskim biznesie, o tyle były polski prezydent najwyraźniej lubi ryzyko, bo niedługo później ogłosił swój powrót do polityki. Decyzję tę przypieczętowało objęcie na początku czerwca stanowiska przewodniczącego rady programowej LiD.
Przy tej okazji nastąpiło pierwsze zderzenie legendy Kwaśniewskiego z rzeczywistością. Ci, którzy spodziewali się, że po deklaracji eksprezydenta sondażowe notowania LiD gwałtownie podskoczą, srodze się zawiedli. Nie znaczy to jednak, że polityczna gwiazda Kwaśniewskiego już nie rozbłyśnie.
W dwa lata po utracie władzy polska lewica wciąż znajduje się w kryzysie. Nie przełamało go powstanie LiD, bo formacja ta wciąż jeszcze nie przekroczyła minimalnego progu konsolidacji, od którego można będzie o niej mówić jako o samodzielnym bycie politycznym, a nie sztucznym zlepku ugrupowań połączonych niechęcią do rządów PiS i strachem przed znalezieniem się w orbicie wpływów Platformy Obywatelskiej.
Kwaśniewski wydaje się na lewicy jedynym politykiem, którzy może tego dokonać, ale połączenie aspiracji Marka Borowskiego z nienawidzącym go za zdradę starym eseldowskim aparatem i poczuciem wyższości charakteryzującym przywódców PD może się okazać niewykonalne.
Czym innym jest bowiem osobista popularność, która wciąż pozostaje największym kapitałem Kwaśniewskiego, a czym innym zdolność do żmudnego integrowania skłóconych działaczy. Warto w tym kontekście pamiętać, że przekształcenie SLD w jednolitą partię polityczną oraz zwasalizowanie UP w końcu minionej dekady nie było dziełem Kwaśniewskiego, ale Leszka Millera.
Tymczasem integracja LiD, dla której najważniejszym testem będzie ustalanie kształtu list wyborczych, jest ledwie wstępem do rozwiązania dwóch innych kwestii, bez których Kwaśniewski nie ma co marzyć o powrocie do władzy. Pierwszym jest znalezienie takiej strategii wyborczej, która umożliwiłaby LiD uzyskanie wyniku wyborczego w granicach 20 proc., co zresztą - na tle osiągnięć SLD sprzed 2005 r. - nie stanowiłoby jakiegoś oszałamiającego sukcesu.
Drugim, ściśle uzależnionym od wyniku wyborczego, będzie sposób ułożenia stosunków z Platformą, która jawi się jako jedyny realny koalicjant dla formacji Kwaśniewskiego. Teoretycznie można sobie oczywiście wyobrazić reanimowanie - po raz trzeci - koalicji z PSL, ale nic nie wskazuje, by taki tandem dysponował większością parlamentarną.
"Wybierzmy przyszłość" - to hasło wyborcze Kwaśniewskiego z 1995 r., jak żadne inne w dziejach polskiej demokracji, zapadło wyborcom w pamięć i - mimo zmasowanej krytyki - stało się wówczas jednym ze źródeł jego spektakularnego zwycięstwa. Dziś zadanie jest jednak o wiele trudniejsze i to nie tylko dlatego, że LiD są znacznie mniej popularni niż sam Kwaśniewski.
Przede wszystkim formacja ta stoi przed koniecznością pogodzenia oczekiwań dwóch wielkich grup wyborców, bez których nie ma co marzyć o znaczącym sukcesie. Teoretycznie łatwiej jest zabiegać o elektorat socjalny, bo dziś jest on zapatrzony w PiS i "Samoobronę", z którymi Kwaśniewski jest w stanie totalnego konfliktu.
Jednak Kwaśniewski, który już dawno przeszedł z pozycji socjaldemokratycznych do obozu liberalnego, nie bardzo nadaje się na obrońcę biedniejszych Polaków. Dlatego prawdopodobny wydaje się scenariusz, w którym - jak to widzieliśmy już przy okazji protestu pielęgniarek pod kancelarią premiera - sztandar obrony najsłabszych Polaków będzie dźwigać małżonka byłego prezydenta, on sam zaś zajmie się odbieraniem PO zwolenników w centrowo nastawionej klasie średniej.
Nie sposób przewidzieć, czy ta metoda okaże się skuteczna, ale z pewnością nikt jeszcze w polskiej polityce - właśnie poza Kwaśniewskimi - nie uczynił z małżeńskiej pary skutecznej lokomotywy wyborczej. Wątpliwe natomiast wydaje się, by Kwaśniewskiemu pomogły wizyty zagranicznych przyjaciół o znanych nazwiskach. Chyba, że nie będą to zawodowi politycy.
Najtrudniejsza będzie jednak rozgrywka z PO. Byłemu prezydentowi - jak trafnie zauważył sam Kwaśniewski - nie wypada zostawać szeregowym posłem. Nie inaczej jest ze stanowiskiem ministra czy wicepremiera. Ponieważ zaś konstytucja jasno zakazuje Kwaśniewskiemu ubiegania się po raz trzeci o prezydenturę, pozostaje mu jedynie funkcja szefa rządu.
Czy czeka nas zatem scenariusz: premier Kwaśniewski i Donald Tusk w roli wspólnego kandydata LiD i PO na prezydenta? Wszak w 2005 r. Kwaśniewski już raz udzielił poparcia Tuskowi, gdy z wyborów wycofał się Włodzimierz Cimoszewicz. Tyle tylko, że wówczas Kwaśniewski odchodził na polityczną emeryturę, a urząd premiera miał przypaść politykowi zwycięskiego PiS.
Dziś taki scenariusz wydaje się mało prawdopodobny, bo w PO wciąż jeszcze nie doszło do ostatecznego zwycięstwa zwolenników otwarcia na lewo, a i notowania LiD są o wiele za słabe, by jego lider mógł poważnie myśleć o fotelu szefa rządu. Jednak każdy obserwator polskiej polityki wie, że od kilkunastu lat obowiązuje w niej tylko jedna zasada: nic nie jest niemożliwe. Skoro tak, to do legendy Kwaśniewskiego może zostać dopisany jeszcze jeden rozdział.