Od czasu do czasu zdarza się jakieś doświadczenie w biznesie, najczęściej poza najwyższym managementem i najczęściej dziwnym trafem w spółkach Skarbu Państwa. Naprawdę sporo jest tych pół-anonimowych postaci, które czują się na siłach, żeby odgrywać kluczową rolę w potężnych firmach.

Reklama

Ale są też kwiatki, które poza tę anonimowość zdecydowanie się wybijają. Legendarny jest już przykład Krzysztofa Kołacha, wójta gminy Bedlno, zasiadającego w radzie Orlenu. Złe języki twierdzą, że do rady trafił z nadania PSL. Ale wójt, z delikatnie mówiąc niewielkim doświadczeniem biznesowym w radzie największego polskiego koncernu paliwowego, to drobiazg. Kołach pozostaje od jakiegoś czasu w medialnym cieniu. Gwiazdą gazet został Marek Karabuła, inny członek orlenowskiej rady nadzorczej. I - przy okazji - od jakiegoś czasu członek zarządu PGNiG, między innymi odpowiedzialny za handel. Innymi słowy jako PGNiG będzie sprzedawał gaz swojemu największemu klientowi, Orlenowi, w którego radzie zasiada. Będzie zresztą tego gazu coraz więcej, gdyż Orlen przymierza się do budowy elektrowni gazowej.

Nieżyczliwi twierdzą, że Karabuła popadł w konflikt interesów. Mam własną teorię: to po prostu rozchwytywany menedżer. Spróbowałem policzyć, w ilu radach i zarządach spółek zasiadał w ciągu ostatnich kilkunastu lat. Wyszło 37. To prawda, czasami nie były to spółki największe jak Gastro-Bar sp. z o.o. w Likwidacji i z reguły dominującą siłą był w nich Skarb Państwa. Tak czy inaczej – zapotrzebowanie na jego usługi było olbrzymie. Tylko w 2006 roku Karabuła przewinął się przez kilkanaście zarządów i rad nadzorczych. Nic dziwnego, że coraz częściej w głębokich biznesowych kuluarach mówi się, że łączenie przez niego stanowisk w Orlenie i PGNiG nie jest sprawą przypadkową. Czy jest jakiś plan na przykład pod tytułem "konsolidacja"?

Wracając jednak do kwestii rad nadzorczych. Może obecność w nich wójtów i innych specjalistów z umiarkowanym doświadczeniem biznesowym to nie jest tylko nasz, polski, problem? Trzymając się branży paliwowej, sprawdziłem składy rad kilku zagranicznych spółek. Wnioski są żenujące, biografiami i doświadczeniem menedżerskim tych ludzi można obdzielić parę rad nadzorczych polskich koncernów. Tak jest w przypadku węgierskiego MOL-a czy austriackiego OMV, w którego radzie zasiada postać znana w całej finansowej Europie - Herbert Stepic, szef Raiffeisena. Rada Dyrektorów Shella to z kolei Jorma Ollila, były szef Nokii czy Josef Eckermann, szef Deutsche Banku.

Reklama

Orlen czy Lotos to oczywiście nie Shell, ale rozpiętość między potencjałem tych firm jest jednak mniejsza niż między Nokią a Bedlnem. Czy komuś to przeszkadza? Niespecjalnie. "Puls Biznesu" zacytował niedawno opinię wiceministra skarbu Mikołaja Budzanowskiego o radzie Orlenu: jesteśmy z niej bardzo zadowoleni. Sygnał jest jasny - pal licho idealistyczne pomysły Rady Gospodarczej Jana Krzysztofa Bieleckiego, która ten system próbuje zmienić i sprawić, żeby do organów nadzorczych trafiali specjaliści. Zdanie skarbu górą, a skarb stawia na rady z wójtami i podejrzeniami o konflikty interesów. Tak widać jest lepiej dla politycznej układanki. A pytanie o efektywność spółek z tego rodzaju radami naprawdę jest pytaniem drugorzędnym.