W sprawie walki z narkomanią rząd wysyła sprzeczne sygnały. Niedawno ministrowie przyzwolili na posiadanie niewielkich ilości narkotyków na własny użytek. A teraz przystąpili do działań na granicy prawa, popierając dywanowe bombardowania sklepów z dopalaczami. Ta strategia od ściany do ściany nie jest żadną strategią. Działania rządu przypominają chaotyczną szarpaninę, a nie przemyślane dobieranie środków prawnych do celów, które chce się osiągnąć.

Reklama

W tej chwili już co najmniej cztery nowelizacje krążą między Al. Ujazdowskimi a Wiejską. Każda z nich ma inną receptę na dopalacze. Przed posiedzeniem rządu karę za handel zakazanymi substancjami wyśrubowano do 500 mln złotych.

Ale już po posiedzeniu gabinetu słupek represyjności podskoczył do miliona złotych. Zakazać, zamknąć, wsadzić do więzienia – z takimi desperackimi działaniami urzędnicy nigdy nie mieli kłopotów. Kłopoty zaczynają się, gdy administracja musi odpowiedzieć na pytanie, co dalej. By padła odpowiedź na to pytanie, musi istnieć długofalowa polityka narkotykowa.

Jej cele nie powinny jednak uświęcać stosowanych środków policyjno-represyjnych. To środki prawne powinny być tak dobierane, by pozostawały w zgodzie z tymi celami.

Jeżeli rząd przygotowuje wyprawę wojenną na handlarzy dopalaczy, to nie powinien uzbrajać prokuratorów i policjantów w przepisy, które w praktyce przyniosą organom ścigania więcej kłopotów niż pożytku. Jakże bowiem prokurator ma udowodnić, że sprzedający dopalacze małoletniemu wiedział, że kupujący zamierza ich użyć w sposób zagrażający jego zdrowiu.

Minister sprawiedliwości powtarza, że osoby uzależnione od narkotyków trzeba leczyć, a nie wsadzać do więzienia. To święta prawda. Ale dlaczego autorom projektu o bezkarnym posiadaniu małych ilości narkotyków zabrakło odwagi, by te minimalne dawki określić.

Holendrzy, którzy przywoływani są jako wzorzec w dyskusji o dostępności narkotyków, nie bali się konkretnych liczb. W osławionych coffee shopach można kupić dziennie 3 gramy marihuany na osobę. Posiadać zaś 0,5 grama heroiny lub kokainy i jedną tabletkę ecstasy. O ileż łatwiej pracuje się policji.

Ostatnio lansowana jest teza, że gwałtowny rozwój w Polsce sklepów z dopalaczami to skutek wyjątkowo restrykcyjnego prawa. Rocznie ponad 30 tys. osób staje pod zarzutem posiadania narkotyków. Ponad 9 tys. jest skazywanych za posiadanie marihuany. Czy taki represyjny wymiar sprawiedliwości otworzył rzeczywiście puszkę Pandory z dopalaczami? Z pewnością opracowując długofalową politykę narkotykową, eksperci nie mogą się uchylić od tego pytania.