Z perspektywy niemal 20 lat istnienia KRUS można powiedzieć, że odegrał swoją rolę, miał swój czas, ale ten czas minął i potrzebne są nowe rozwiązania. Trybunał Konstytucyjny wypowiedział się w sprawie składek zdrowotnych, bo o to został zapytany, ale sprawa jest znacznie poważniejsza.
Według szacunków ekonomistów pomoc publiczna dla sektora rolnego w 2009 r. przekroczyła znacznie 60 mld zł. Za tę pomoc otrzymamy produkt krajowy brutto w wysokości około 2 proc. globalnego PKB w Polsce. Czy ta kwota przyczyni się do rozwoju 93 proc. powierzchni Polski (tyle stanowią obszary wiejskie), poprawy warunków życia około 38 proc. społeczeństwa, lepszego wykorzystania około 20 proc. zasobów siły roboczej i złagodzenia społecznych i ekonomicznych dysparytetów?
Takie środki nie przyspieszą procesów modernizacyjnych. A politycy i środowiska rolnicze zdają się nie dostrzegać, że tak ogromne wydatki trzeba sfinansować i że źródłem tych finansów mogą być tylko obciążenia podatkowe innych grup społecznych. Co rok rosną transfery do rolnictwa i rośnie niezadowolenie beneficjentów.
Na nic są argumenty, że przeciętna renta rolnicza jest tylko około dwóch, trzech razy niższa niż przeciętna pracownicza, a składka, jeśli ją porównać z mikroprzedsiębiorcami, aż jedenaście razy niższa. Że nie wszyscy przedsiębiorcy osiągają założony przez ustawę dochód (co najmniej 60 proc. średniej krajowej), od którego płacą naliczone zobowiązania. Że dochody rolników, po tym, jak Polska została członkiem UE, wzrosły średnio o ponad 100 proc., ale w wielu grupach obszarowych nadal są niskie i musi zaistnieć mechanizm, który odpowiedzialność za przyszły dobrobyt rodziny rolniczej przeniesie z barków państwa na barki rolnika przy wspomożeniu państwa. Nie udało się bowiem uruchomić na liczącą się skalę mechanizmu strukturalnego, skłaniającego rolników do likwidowania gospodarstw małych, niewydolnych dochodowo i podejmowania innych zajęć niż rolnictwo.
Reklama
Winą za konserwację struktury agrarnej, małą mobilność i niechęć do zmian należy obciążyć system pomocy publicznej, który główny akcent kładzie nie na rozwój, ale na łagodzenie ubóstwa. KRUS, niepłacenie podatku dochodowego przez rolników, nienotowanie dochodów i wydatków, nietraktowanie działalności rolniczej jako działalności gospodarczej, nietraktowanie gospodarstwa rolnego jako warsztatu produkcyjnego mającego formę prawną taką jak mikrofirma sprawiają, że umacnia się tendencja do trwania na ojcowiznach i wzrastają obawy przed przyszłością. I to jest szkodliwe.
Reklama
Dla słabszych grup w społeczeństwie bowiem najważniejsze są zawsze środki w postaci zasiłków, rent, emerytur, dlatego taką karierę zrobiła nie promocja mechanizmów promodernizacyjnych, ale dopłaty bezpośrednie. Są to pieniądze łatwe, nieobwarowane zasadami oznaczającymi nadzwyczajną mobilizację ekonomiczną. Za bezruch na wsi odpowiadają KRUS i krótkowzroczność oraz wygoda tych, którzy godzą się na niską składkę za niskie przyszłe świadczenie.
Wielki impuls prorozwojowy może się urodzić tylko z przymusu ekonomicznego. A tego nie ma. KRUS jest tylko jednym z mechanizmów instrumentarium interwencji w rolnictwie, ale nie tej, która pomaga najlepszym, poprawia konkurencyjność gospodarstw.
Jest dość dowodów na to, że nie wszyscy rolnicy są biedni i że już gospodarstwo o powierzchni około 15 – 20 ha daje dochody zbliżone do średniej w gospodarce narodowej. A ileż ludzi w Polsce zarabia poniżej średniej i płaci wszelkie daniny na rzecz finansów publicznych? Reforma systemu KRUS w tym kontekście ma znaczenie szczególne – dotychczasowy system nie motywuje do aktywnych zachowań. Pozwala przetrwać i daje podstawy do ubolewania: podatnikom, którzy aż w 95 proc. pokrywają rolnicze emerytury, i rolnikom, którzy sądzą, że wypłaty są na zbyt niskim poziomie.