Przewidywałem, że tak będzie, ostrzegając przed unijną manną w dłuższym artykule, bodaj w 2006 r. Zwracałem w nim m.in. uwagę na negatywne skutki przypływu środków zewnętrznych nie tylko w sferze gospodarki, lecz także w sferze rozwoju społeczeństwa obywatelskiego. Będziemy wszyscy, jako obywatele kraju, a także jako mieszkańcy miast i wsi, płacić za ekonomiczną niefrasobliwość. Za zauroczenie strumieniem pieniędzy płynącym z Brukseli i za sny o inwestycyjnej potędze, w którym to śnie wszystko przychodzi za darmo...
Rząd obudził się wcześniej, choć też późno, gdy dotkliwiej zaczęły doskwierać kłopoty fiskalne. A przecież już w ubiegłym roku, po raz drugi, tzw. dopłaty własne do finansowanych za unijne pieniądze projektów samorządowych i innych sięgnęły ponad 15 mld zł! Dopłaty te, obok składek do OFE i dziury w dochodach ZUS wyborowanej przez poprzednią ekipę, stanowią trzy główne komponenty obecnego wielkiego deficytu budżetowego.
Rząd domaga się ograniczenia wydatków inwestycyjnych samorządów z przyczyn związanych z przywracaniem równowagi makroekonomicznej w gospodarce narodowej. I z tej perspektywy ma rację. Co z tego, że inwestycje są potrzebne? Cykl koniunkturalny dotyczy nie tylko sektora prywatnego, gdzie zamraża się wydatki inwestycyjne lub pozbywa aktywów rzeczowych w warunkach przegrzania. Rząd i samorządy zaangażowały się w rozmaite inwestycje ponad nasze możliwości i teraz trzeba myśleć o zmniejszaniu powstałej w ten sposób nierównowagi, skreślając, zmniejszając skalę czy zamrażając niektóre plany. Samorządy nie mogą w tym równoważeniu pozostać segmentem gospodarki, którego owe problemy miałyby nie dotyczyć.
A przecież to nie będą jedyne koszty braku zakazu stadionowego, jak umownie nazwałem nadmierne rozszerzenie frontu inwestycyjnego w skali kraju i w wielu polskich miastach. Te wszystkie stadiony, które nie tylko nie zwrócą kosztów inwestycji, ale nie zarobią nawet na swoje bieżące utrzymanie, aquaparki, do których nie przyjdzie wystarczająco dużo rodzin, by utrzymać je w ruchu, i wiele innych już zakończonych inwestycji obciąży bieżące wydatki samorządów. I uczyni to w okresie, w którym już nadmierna skala inwestycji i tak zacznie drenować samorządową kasę. Przypuszczam, że podobnie będzie z naszymi drogami szybkiego ruchu i autostradami, które staną się z kolei źródłem drenażu budżetu centralnego.
Polak i tym razem okazał się mądry po szkodzie. A nim unijna manna zaczęła lać się szerokim strumieniem, można było wysłać misję do Banku Światowego, który obserwował podobne problemy już od paru dziesiątków lat w Afryce, Azji i Ameryce Łacińskiej. Albo choćby do Portugalii, gdzie są autostrady, po których z rzadka snują się nieliczne samochody, a niektóre stadiony, które nigdy nie zarobią na siebie, pójdą (albo już poszły!) do rozbiórki. Jak widać, nie tylko u nas przydałby się zakaz stadionowy...