Protestują politycy PSL, protestują lokalni działacze. Bo jakże to: obcy, nieznający specyfiki terenu, spoza tutejszych układów? Cóż to za wojewoda, co nazw miast w swoim województwie musi się dopiero nauczyć? Jak zarządzać będzie, jeśli nie wie, kto, z kim i co trzyma? Do tej pory było przecież inaczej.
Właśnie, było. Wystarczy sprawdzić życiorysy obecnych wojewodów na stronie internetowej kancelarii premiera. Byli kuratorzy, burmistrzowie, kierownicy miejskich ośrodków, nauczyciele – wszyscy oni stąd. Od lat związani z regionem, w którym rządzą, bądź to z racji urodzenia, bądź pracy.
Ktoś powie: to przecież zaleta. Znajomość specyfiki terenu może tylko pomóc. Czy aby na pewno? Wojewoda, jako przedstawiciel Rady Ministrów w terenie, ma reprezentować rząd i prowadzić jego politykę. Zależność od lokalnych układów i tamtejszych koterii w dobrej pracy mu nie pomogą. W politykowaniu – i owszem. Ale zakładając, że premierowi zależy na sprawnych, niezależnych urzędnikach w terenie, lepszego sposobu niż sięgnięcie po sprawdzonych ludzi z zewnątrz nie ma.
Administracji publicznej takie podejście może się wydawać rewolucyjne, ale w prywatnych firmach to rzecz normalna. A jeśli czegoś można sobie w administracji życzyć, to właśnie jednego – normalności.
Reklama