Gdy sytuację tłumaczą premier, minister zdrowia, wiceministrowie i eksperci, głos rzecznika jest słabo słyszalny. Był na to czas wcześniej. Rolą rzecznika jest uspokajać i tłumaczyć, zanim burza zamieni się w tajfun.
Ale to nie pierwszy przykład, kiedy działanie rzecznika praw pacjenta okazuje się spóźnione. Podobnie działo się, gdy szpitale odmawiały przyjęć chorych ze względu na wyczerpanie limitów przyznanych przez NFZ. Przyjrzał się sprawie i w zasadzie tyle. Gdy część lekarzy rodzinnych groziła zamknięciem gabinetów, rzecznik zagroził karą finansową, ale pod warunkiem że zgłoszą się do niego poszkodowani. A że tych nie było, sprawa umarła śmiercią naturalną. To niejedyny problem z urzędem rzecznika praw pacjenta. Ten teoretycznie ma bardzo dużo uprawnień. Może przygotowywać projekty ustaw, kierować sprawy do Trybunału Konstytucyjnego. Jak na razie z żadnej możliwości nie skorzystał. Być może opinia publiczna myli się, gdy twierdzi, że system lecznictwa wymaga naprawy.
Zastanawiająca jest również mała siła przebicia rzecznika. Uczciwie trzeba przyznać, że o tym, że pobieranie opłat za znieczulenie od rodzących kobiet narusza prawo, informował jeszcze na początku 2010 r. Ale dopiero raport Najwyższej Izby Kontroli, który pojawił się kilka miesięcy później, wymusił na resorcie zdrowia interwencję. Wyznaję zasadę, że sukcesy nie zawsze muszą być spektakularne. Ale ignorowanie głosu ważnego urzędnika przez innych decydentów świadczy o jego słabości.