Coraz trudniej znieść mentorski ton Berlina. Nieznośna jest retoryka odpowiedzialnych Niemiec, które ratują dzikusów z Południa przed bankructwem. Najtrudniej jednak zaakceptować praktykę, jaką rząd Angeli Merkel stosuje w walce z kryzysem zadłużenia. Jest realnie szkodliwa dla Europy. Po pierwsze buduje podziały, które będą zasypywane przez pokolenia. Po drugie, uderza w demokratyczne fundamenty Unii.
Berlin, nie oglądając się na krytykę, wrócił do pomysłu budżetowego cara dla Grecji. Rząd Merkel wychodzi z prostego jak bauerski cep założenia: grecki parlament przeszkadza w podejmowaniu decyzji o cięciach i niesłusznie analizuje wydatki budżetowe. By ratować kontynent, Grecy potrzebują budżetowego namiestnika, który zdecyduje o ich polityce fiskalnej. Alles klar?
Parlament grecki może oczywiście zostać. Niech tam sobie debatuje. Tylko kluczowe rozważania o pułapie cięć i ewentualnym ryzyku popadnięcia w chroniczną recesję niech pozostawi technokracie z silną wiarą w niemiecki ordoliberalizm.
Reklama
Niemcy chcą rozmontować grecki parlamentaryzm. Nie wiedzieć jednak dlaczego odwrotne praktyki stosują u siebie. Bailouty w RFN zatwierdza trybunał konstytucyjny w Karlsruhe i Bundestag. Merkel doprowadziła do powołania specjalnej komisji, która ma udział w podejmowaniu strategicznych decyzji dotyczących walki z kryzysem. No ale Niemcy są przecież odpowiedzialni. To przecież nie ich banki pożyczały Grecji, by mogła chłonąć w ramach unii walutowej niemiecki eksport.
Niemcy aspirują do roli Dziewicy Orleańskiej. W debacie o genezie kryzysu zadłużenia przerzucają winę na Południe. To z kolei ma im dawać prawo do odbierania suwerenności państwom takim jak Grecja. Europa nie może pozwolić Berlinowi na napisanie historii kryzysu według wersji niemieckiej. Nieodpowiedzialne jest oddawanie przywództwa nieodpowiedzialnemu liderowi.