Dziennikarz przyznaje, że długo zastanawiał się nad napisaniem książki o pedofilii w polskim Kościele. Wspomina też, że bardzo trudno było mu namówić ofiary księży do stawienia czoła traumie i opowiedzenia swojej historii.
- Jestem dziennikarzem. Opisanie tego, co widzę, było moim psim obowiązkiem (...) Nie jest mi przyjemnie o tym pisać. Mogę rozumieć, że wiele osób w tym kraju odczuwa lęk, żeby mówić. Ale jeżeli ja poddam się temu lękowi? Mnie przecież nic nie grozi. Kto miałby o tym pisać? - pytał Ekke Overbeek.
W przekonaniu Overbeeka najważniejsze jest znalezienie rozwiązania instytucjonalnego, które jednocześnie zapewni dostęp do archiwów kościelnych, podobnie jak stało się to m.in. w Irlandii, Stanach Zjednoczonych, Holandii i Belgii. Nie chodzi o to, żeby gonić królika i miażdżyć winnego księdza – podkreślał.
Jego zdaniem problemu nie rozwiązuje Ruch Ofiar Księży, bo to w rzeczywistości inicjatywa jednej osoby – Polaka, który mieszka w Kanadzie.
Uciekł z kraju w latach 80., założył stronę internetową i zbiera doświadczenia innych Polaków, ofiar księży. Na początku mu nie ufałem, bo mówił, że przez cztery lata zebrał nazwiska 300 oskarżonych o molestowanie księży. A w polskiej prasie ledwo wymieniono te sprawy parę razy – mówił w Tok FM.