Przede wszystkim, liderzy partyjni zanim zaczną konstruować listy, powinni sami sobie zadać pytanie: co to takiego ten cały Parlament Europejski i jakich ludzi tam potrzeba. Wbrew pozorom, PE nie jest już tym, czym był na początku swego istnienia, czyli listkiem figowym zapewniającym pozory demokracji. To w istocie jedyna unijna instytucja wybierana w sposób demokratyczny. I co równie ważne, od czasu wejścia w życie traktatu lizbońskiego instytucja, która ma coś do powiedzenia w najważniejszych dla nas wszystkich sprawach. To już nie jest miejsce, do którego wysyła się emerytów lub politycznych banitów – choć takie przypadki, nieliczne, jeszcze się zdarzają. Teraz już ponad 80 proc. prawa obowiązującego także w Polsce powstaje w Brukseli. O tym trzeba pamiętać. Lider jednej z najważniejszych polskich partii powiedział ponoć, że europosłowie są mu potrzebni góra raz w roku, gdy są istotne głosowania. Bzdura. Takie głosowania są o wiele częściej. Poza tym, tu tworzy się unijne prawo także na wcześniejszych etapach, głosowanie to tylko etap finalny. Zatem do Brukseli powinno się wysyłać ludzi z choć minimalnymi językowymi kompetencjami (co najmniej jeden język obcy), w miarę orientujących się w polityce europejskiej i w tym, o co Polska gra. Fachowców. A takich naprawdę można znaleźć w różnych partiach.

Reklama

Obserwuję Parlament z bliska, z perspektywy brukselko-strasburskiej od prawie 9 lat. I za najbardziej efektywną uważam ekipę niemiecką. Niemieccy europosłowie, mimo że zasiadający w różnych frakcjach (od chadeków przez socjalistów po liberałów) zawsze dbają o to, by unijne regulacje nie zaszkodziły Niemcom, a wręcz odwrotnie. Są świetnie zorganizowani, na bieżąco są w stałym kontakcie z niemieckim ministerstwem spraw zagranicznych i poszczególnymi resortami. Znają Europarlament doskonale. Nic dziwnego, większość z nich jest tu już od kilku kadencji. Martin Schulz, Hans-Gert Poettering czy Elmar Brok zasiadają w PE od ponad 30 lat! Ktoś powie, że się zasiedzieli. I dobrze, bo to się przekłada na konkretne skutki. Oni znają wszystkich i ich wszyscy znają, są w stanie załatwić to, co chcą.

Na listach wyborczych powinni być preferowani ci europosłowie, którzy mają na koncie co najmniej jedną kadencję. Chyba, że okazali się kompletnie bezproduktywni lub wplątali się w jakąś poważniejszą aferę. Bo 2-3 lata zajmuje nowemu eurodeputowanemu zrozumienie i nauczenie się mechanizmu, jakim jest PE, potem jest rok efektywnej pracy i ostatni rok poświęcony już kampanii. I jeśli będziemy co kadencję wybierać nowych europosłów, będziemy na tym jako państwo tracić. Dlatego pomysły liderów różnych partii typu "dwie kadencje to maksimum" ośmieszają tychże liderów. Takie deklaracje świadczą bowiem o tym, że panowie ci traktują Europarlament wyłącznie jako synekurę, jako za przeproszeniem żłób, do którego rotacyjnie dopuszczają najbardziej zasłużonych. Partii, nie Polsce.

Równie żenujące są pomysły z wysuwaniem celebrytów jako kandydatów do PE. To nie „Taniec z gwiazdami”, ale poważna polityka i to, że ktoś potrafi tańczyć, grać w piłkę czy śpiewać nie znaczy, że zna się na polityce. Niech robi to, co umie. W Polsce. Pytałam się moich chorwackich znajomych, czy u nich też jest moda na celebrytów na listach wyborczych. Jesteśmy zbyt małym krajem, by marnować miejsca poselskie – padła odpowiedź. Niemcy są największym krajem unijnym, ale także nie pozwalają sobie na takie marnotrawstwo. Polska jak widać jeszcze tego nie zrozumiała i poszczególni szefowie partyjni obrażają potencjalnych wyborców, traktując ich jak debili, którzy głosują na kurioza.

Reklama

Niemcom czy Francji zazdroszczę jeszcze jednego – mają polityków wyspecjalizowanych w polityce europejskiej. Są oni oddelegowani na odcinek Bruksela i Strasburg i koncentrują się na pracy merytorycznej. Nie muszą zabiegać o reelekcję, nie muszą zabiegać o szerszą popularność, bo wiedzą, że liderzy ich partii doceniają ich pracę. I jako polski wyborca i obywatelka chciałabym, byśmy się i w Polsce doczekali takiej klasy politycznej. Tacy politycy, jeszcze raz powtórzę, w różnych partiach są. Problem w tym, by to oni mieli prymat przed gwiazdkami lub zasłużonymi. A wtedy jako Polska zaczniemy odgrywać większą rolę.