Przed Majdanem na Ukrainie zdarzały się od czasu do czasu tzw. kieszonkowe sądy. Karmannyj sud polegał na tym, że pozwalało się "swojemu" prokuratorowi śledzić własny przekręt, załatwiało "swojego" sędziego na rozprawę i otrzymywało uniewinnienie albo symboliczny wyrok paru hrywien grzywny. W zamian otrzymywało się gwarancję, że po zmianie władzy na mniej przychylną nie da się wrócić do sprawy. Wszak zgodnie z zasadą "ne bis in idem" nie można być dwukrotnie sądzonym za to samo.
We wtorek do podobnego zdarzenia doszło w parlamencie. Najpierw prezydent Petro Poroszenko ogłosił, że nie wyobraża sobie, by premier Arsenij Jaceniuk dalej pełnił funkcję ze względu na oskarżenia pod adresem jego otoczenia o korupcję i wstrzymywanie reform. Potem klub Bloku Poroszenki (BPP) szybko zebrał wymagane podpisy pod wnioskiem o wotum nieufności, którego autorem był szef klubu BPP Jurij Łucenko. Wskazówka była jasna: prezydent ma ich dość, tak jak każdy z was, drodzy obywatele. Zrobimy wszystko, by poszli sobie precz.
No, ale się nie udało. Za wnioskiem zagłosowało bowiem tylko 194 posłów, w tym 97 na 136 deputowanych BPP, przy wymaganej większości 226 głosów. Mimo że kwadrans wcześniej Rada większością 247 głosów uznała sprawozdanie Jaceniuka z prac rządu za 2015 r. za niezadowalające. Co się stało z ponad 50 posłami? Jedni wyszli z sali, inni nie głosowali, paru się wstrzymało. Niemal w całości salę opuściły postjanukowyczowski Blok Opozycyjny i frakcja Odrodzenie finansowana przez skłóconego z prezydentem oligarchę Ihora Kołomojskiego. To oni – plus część posłów BPP – uratowali Jaceniukowi posadę.
W innych krajach można by ponowić próbę odwołania premiera choćby jutro. Ale nie na Ukrainie. Zgodnie z prawem taki wniosek można zgłosić tylko raz na sesję. Kolejna sesja zaczyna się we wrześniu. Jaceniuk, o ile nie odejdzie sam, zachowa więc posadę do końca lata, a wówczas sytuacja może być już inna. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem – pomińmy czynniki utrudniające jego realizację – Ukraińcy będą już jeździć bez wiz do UE, a gospodarka wyjdzie z dwuletniej recesji. Premier zyska dodatkowe atuty.
Reklama
Tak szybkie forsowanie wniosku o wotum nieufności zaskakiwało. Zwolennicy Poroszenki nie dysponowali żadną kandydaturą, która miałaby szansę na zdobycie poparcia wystarczającego do sformowania rządu. Ani przyjaciel prezydenta, szef parlamentu Wołodymyr Hrojsman, ani gubernator Odessy Micheil Saakaszwili, ani nawet powolny wobec Poroszenki szef MSZ Pawło Klimkin. Ostatecznie okazało się, że kandydatem na następcę Jaceniuka jest sam Jaceniuk. Niektórzy posłowie opowiadali, że cała operacja była uzgodniona z premierem, a wysłannicy administracji prezydenta na bieżąco czuwali, by liczba głosów za jego dymisją nie przekroczyła 226.
Oczywiście powstaje pytanie, co dalej. Dwaj członkowie koalicji – liberalna Samopomoc Andrija Sadowego i populistyczna Ojczyzna Julii Tymoszenko – a także wielu posłów BPP poparło odwołanie własnego rządu. Wczoraj Tymoszenko ogłosiła wyjście z koalicji. Teoretycznie BPP i Front Ludowy Jaceniuka sami dysponują niewielką większością. W praktyce rządzenie będzie trudne, bo wtorkowy gambit zdemoralizował wielu posłów BPP, przynajmniej tych bardziej przywiązanych do zasad w polityce. A i publiczności tak jawna kpina z procedur się nie spodobała. Polityczny majstersztyk w wykonaniu prezydenta i premiera może się okazać pyrrusowym zwycięstwem.