W filmie „Smoleńsk” jest taka scena – Maria siedzi z Lechem i oglądają telewizję. Trzymają się za ręce, biją od nich ciepło i spokój. Tymczasem na ekranie Tusk z Putinem o czymś żywo dyskutują. Poklepują się, śmieją i gestykulują, przechadzając się po sopockim molo. Jest to ujęcie z prawdziwego spotkania w 2009 roku. Prezydent z małżonką dywagują, o czym to panowie mogą rozmawiać. Ale pada też pytanie: „Ciekawe, w jakim języku?”. Na co jedno z nich odpowiada spokojnie: „Pewnie po niemiecku”. Para prezydencka patrzy na siebie porozumiewawczo. Cięcie.
O to, że chodzi o sugestię, że były premier maczał palce w zamachu, wytłumaczył mi dopiero mąż. Początkowo nie mogłam zrozumieć, po co w ogóle w filmie ta scena się pojawia. Konotacja rozmowy po niemiecku zrozumiała była od samego początku. Niemiecki jest z „niedobrego świata”. Rodzi złe skojarzenia. Działa siła sugestii – może i Niemcy też coś przeskrobali? Takie mrugnięcie okiem do widza.
Kilka dni później po premierze (choć to akurat z pewnością był zbieg okoliczności) pobito historyka prof. Jerzego Kochanowskiego. Rozmawiał w tramwaju po niemiecku, co nie przypadło do gustu jednemu z pasażerów. Polała się krew. Zareagowała jedna kobieta. Reszta milczała. Nie mogłam uwierzyć.
Klara czy Niemka?
Normalnie nie czytuję wpisów pod swoimi tekstami. Wolę się nie denerwować. Ale kiedy kolega umieścił na Twitterze moją facebokoową minirecenezję filmu „Smoleńsk”, podczas którego byłam świadkiem bójki widzów o odmiennych poglądach, przeczytałam dyskusję, która wywiązała się pod wpisem. Jednym z wątków świadczących na moją niekorzyść – oprócz tego, że z pewnością historia jest wyssana z palca – było moje... nazwisko. „Klara czy Niemka? [...] na pewno podła” – pisał jeden z uczestników twitterowej dyskusji. Gwoździem do trumny okazała się pisownia: w jednym ze słów przez przypadek zamiast kreski nad ó wstawiłam umlaut. – „Co to za Niemka?” – pytał kolejny, a inna osoba dodawała: „Też zwróciłam na to uwagę, język wroga nie jest mi obcy, ta pani to zniemczona lewaczka”.
Jednak nie tylko Niemcy, ale każdy, kto nie jest Polakiem, może stać się wrogiem. Dzień po akcji z profesorem ktoś zaatakował w metrze dwie Azjatki. Młody chłopak krzyczał, że „mają wyp... z Polski”, „Polska jest dla Polaków” i że „one na pewno są tutaj nielegalnie”. Ktoś stanął w ich obronie i wezwał policję. Obie wyglądały na przerażone. W podobnym czasie para jadąca z rodzicami została zaatakowana, bo ponoć rozmawiała o Bałkanach, a „facet w metrze krzyczał za moim chłopakiem, czy jest prawdziwym Polakiem, i kazał mu wyrecytować hymn Polski” – relacjonowała dziewczyna, którą zaczepiono.
Można? Można
Eksplodują złe uczucia? Agresja? To też, ale nie tylko o to chodzi. Zdarzyło się zupełnie co innego. Rośnie przyzwolenie na prezentowanie takich postaw. Nikt się nie wstydzi o tym mówić głośno. Do tej pory hejtowano w swoim towarzystwie. Teraz można publicznie. I nikt nam nie zabroni. Wręcz odwrotnie, istnieje ciche przyzwolenie. A to działa jak kula śnieżna: jedno złe zachowanie ciągnie za sobą kolejne.
Moja koleżanka niedawno kupowała z mamą wczasy last minute. W agencji turystycznej przy stanowisku obok dwie dziewczyny przeglądały kurorty na wyspach greckich. Przy którymś z kolei zapytały, czy nie będzie uchodźców. Pracownik biura odpowiedział uspokajająco: „Nie, nie. Potopią się do tego czasu”. Można tak powiedzieć oficjalnie w miejscu publicznym w rozmowie między obcymi osobami? Można.
Tuż po pobiciu prof. Jerzego Kochanowskiego na Twitterze pojawił się wpis Grzegorza Wierzchołowskiego, redaktora naczelnego serwisu Niezalezna.pl: „Po tym, co Niemcy zrobili w Warszawie, fakt, że dopiero teraz ktoś dostał w twarz za mówienie po niemiecku, bardzo dobrze świadczy o Polakach”. Dziennikarz potem się bronił, że przecież nie popiera agresji. Zaś w jednym ze swoich internetowych wystąpień prof. Wolniewicz nawoływał do zatapiania barek z migrantami.
Ktoś mógłby zarzucić, że to pojedyncze historie. A do takich incydentów dochodziło i dochodzić będzie. Niestety dane mówią same za siebie. Liczba ataków wobec innych narodowości, jak wynikało z danych policji w 2015 r., była rekordowo wysoka. Wszczęto 256 postępowań. Rok wcześniej było ich 229, a jeszcze trzy lata wcześniej o ponad połowę mniej. Wiele wskazuje, że ten rok może być jeszcze gorszy. Oto kilka kolejnych historii. Jeszcze zimą głośno było o pobitym Pakistańczyku, a także chilijskim muzyku studiującym w Polsce – w obu przypadkach powodem był kolor skóry. Bijąc Chilijczyka, napastnicy krzyczeli, że nie jest Polakiem.
Wzrost złych nastrojów potwierdzają badania CBOS. Nigdy nie lubiliśmy innych, ale z danych wynika, że nasza niechęć do nich rośnie. I co gorsza, nie wstydzimy się do tego przyznawać. Najbardziej nie lubimy Romów oraz Arabów. Za tymi ostatnimi nie przepada aż 67 proc. badanych. Mocno nam się też pogorszył w porównaniu z zeszłym rokiem stosunek do Niemców – nie lubi ich mniej więcej jedna czwarta narodu..
Pierwotniaki i niebezpieczne organizmy
Jak się mają atak menela na człowieka w tramwaju czy żenujące wypowiedzi pracownika agencji turystycznej do tego, co robi państwo? Już słyszałam, że tylko idiota może wiązać takie incydenty z polityką. Według mnie związek jest oczywisty.
Pojawiają się argumenty: „to oni zaczęli, to oni sprowokowali”. I to jest wystarczające wytłumaczenie różnych agresywnych zachowań. Premier Beata Szydło tłumaczyła, że za bijatykę na pogrzebie „Inki” odpowiedzialni są KOD-owcy, bo prowokowali swoją obecnością.
Stosunku do uchodźców winni są oni sami. Prezes PiS Jarosław Kaczyński przy okazji sporu o migrantów nie omieszkał powiedzieć, że są groźni, bo roznoszą choroby. „Są już przecież objawy pojawienia się chorób bardzo niebezpiecznych i dawno niewidzianych w Europie: cholera na wyspach greckich, dezynteria w Wiedniu, różnego rodzaju pasożyty, pierwotniaki, które (...) nie są groźne w organizmach tych ludzi, mogą tutaj być groźne” – wymieniał prezes, wpisując się w ogólne odczucia, że z tymi brudasami jest coś nie tak. Prezes te wątpliwości zalegalizował.
Drugi powód: brakuje jednoznacznego potępienia negatywnych zachowań wobec obcych. Milczenie oznacza cichą zgodę. Autorytety państwowe (wynikające z pełnienia samej funkcji) nabierają wody w usta, kiedy dochodzi do aktów agresji czy przejawów niechęci. Przymykają oczy, a czasem same zachęcają. Również nie ma jednoznacznego przekazu ze strony władz kościelnych, że niechęć do obcych, bicie za kolor skóry są złe. I że nie tędy prowadzi droga do wyrażania patriotycznych uczuć. Nikt nie powiedział, że tak się nie robi.
Jak inaczej interpretować to, że prezydent Andrzej Duda zdecydował się objąć patronatem marsz Żołnierzy Wyklętych organizowany przez skrajną prawicę w Hajnówce? Wycofał się dopiero po protestach. Czy wiedział, na co się godzi, czy było to niedopatrzenie – nie ma to wielkiego znaczenia. Obóz Narodowo-Radykalny nie tylko nie czuje, że ktoś z rządzących polityków gani jego działania. Wręcz odwrotnie, poczuł, że może się zwrócić z prośbą o patronat państwa.
Albo jeszcze inna sytuacja – MSWiA usunęło Falangę ze szkoleń przeciw ksenofobii i przestępstw z nienawiści prowadzonych dla policji. Jak oficjalnie tłumaczył resort, to „mogłoby sprzyjać kształtowaniu postaw niechętnych wobec niektórych środowisk. Tymczasem zadaniem policji jest zapewnić bezpieczeństwo wszystkim obywatelom”. Znak Falangi jest wykorzystywany właśnie przez ONR.
Kiedy w Przemyślu doszło do ataku kibiców oraz narodowców na tradycyjnie organizowaną tu panichidę (marsz połączony z modlitwą za zmarłych), nikt z władz państwowych tego nie skomentował. Nie przyjechał na miejsce, by dać wyraźny znak, że potępia takie zachowania. Atakujący – jak opisywał reporter z tygodnika „Polityka” – do wychodzących z cerkwi ludzi w strojach ludowych, z chorągwiami z Chrystusem, wrzeszczeli: „Znajdzie się kij na banderowski ryj! Wyp... z Polski! Zabiję cię!”. Można? Widocznie można. Do zaplanowanej tydzień później imprezy sobótkowej organizowanej przez Ukraińców nie doszło ze strachu przed kolejnymi atakami. Prezydent Przemyśla, aby uspokoić nastroje, napisał w oficjalnym oświadczeniu, że „(...) można zrozumieć intencje, które leżały u podstaw protestów, to jednak są one w dużej części obarczone brakiem wiedzy na temat głównego celu tego wydarzenia”.
W Białymstoku ONR obchodził swoje 82-lecie. Jak zareagowały czynniki oficjalne? Politechnika poradziła obcokrajowcom, żeby nie pojawiali się na ulicy. „Stanowczo zalecamy nieopuszczanie pokoi”. W ten sposób mieli się chronić przed narodowcami. Coś tu chyba jest nie tak.
W ten nurt wpisuje się postawa minister edukacji, która w trakcie jednego z telewizyjnych programów unikała odpowiedzi, kto odpowiada za zamordowanie Żydów w Jedwabnem.
Dworzec w Giżycku
Niedawno ks. Bartosz Rajewski opisywał na Facebooku sytuację, w której brał udział: „Dzisiaj rano spotkałem chłopca w kurtce z Godłem Polski i z napisem: »Śmierć wrogom ojczyzny«. Zapytałem, jacy są ci wrogowie. Nie wiedział (...). Chłopcy w liczbie kilkunastu nie mieli argumentów, oprócz argumentu »zaj...ć lewaka«”.
W wakacje czekałam w kolejce po bilety na dworcu w Giżycku. Niemal pusta hala. Przede mną stało zaledwie kilka osób. Wszedł dwudziestoletni chłopak. Na koszulce miał duży napis „Śmierć wrogom ojczyzny”. Z dworcowego okna widać było tory, dalej jezioro, w hali panował spokój. Zmroziło mnie. Ta groźba była jak zapowiedź czegoś, co już wisi w powietrzu. Wolałam nie pytać, kto jest tym wrogiem ojczyzny. Z moim nazwiskiem i poglądami łapię się do tej kategorii.