Zręby amerykańskiego systemu światowego zostały ukształtowane po II wojnie światowej. Pod egidą Waszyngtonu powstały Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Bank Światowy. Amerykanie pełnymi garściami czerpali z pozycji dolara jako waluty rozliczeniowej i zasad swobodnej żeglugi oraz wolnego handlu, którego gwarantem stała się Światowa Organizacja Handlu. Bezpieczeństwo dawały rozsiane po całym świecie bazy wojskowe oraz lotniskowce, które – kontynuując rozważania w duchu tradycyjnie pojmowanej geopolityki – przenosiły amerykańską projekcję siły na cały glob.
Przełom przyniósł 2008 r., choć już wcześniej na tak skonstruowanym systemie światowym zaczęły korzystać państwa azjatyckie, od objęcia władzy przez Deng Xiaopinga głównie Chiny, które już z racji rozmiarów i tradycji musiały pewnego dnia rzucić wyzwanie Ameryce. Choćby dlatego, że to ona ustalała zasady gry. Pekinowi przestało to wystarczać z prostej przyczyny, którą można wykazać na liczbach. W 1987 r. udział chińskiej gospodarki w realnym PKB świata wynosił 1,6 proc. W 2012 r. było to już 11,5 proc.
W przewidywalnej przyszłości relatywna potęga USA będzie nadal maleć, a Chin – zwiększać się. Waszyngton musi wypracować strategię dostosowania się do nowej sytuacji. Może próbować bronić wszystkich swoich pozycji albo skupić się na najważniejszych regionach, jak Bliski Wschód (surowce) i Daleki Wschód (bliskość Chin), z innych, w tym z Europy, stopniowo się wycofując. Nowe wyzwania jako pierwszy zauważył już George W. Bush. Barack Obama kontynuował ten trend, lansując tzw. pivot, zwrot w stronę Azji i Pacyfiku, oraz próbując związać sojuszników na płaszczyźnie handlowej, lansując podpisanie TTIP z Europą i TPP z Azją poza Chinami.
Chiny reagują budową własnych instytucji. To inicjatywa infrastrukturalnego Nowego Jedwabnego Szlaku, mająca złagodzić przewagę handlu morskiego w relacjach z Europą. To powstały w 2014 r. Azjatycki Bank Inwestycji Infrastrukturalnych (AIIB), mający te inwestycje finansować, a docelowo rozbić monopol Banku Światowego i MFW. To zachęcanie do zastąpienia dolara juanem w relacjach z państwami rozwijającymi się. Wreszcie podważenie zasady swobodnego przepływu w wyłącznej strefie ekonomicznej, co doprowadziło już do kilku incydentów na Morzu Południowochińskim.
Reklama
Jeśli spojrzymy na mapę, zauważymy, że dla Chin najważniejszym wyzwaniem jest pełne wyjście na Pacyfik. Na razie Pekin jest blokowany przez Amerykanów, opierających się na łańcuchu półwyspów i wysp. Z Koreą Płd., Japonią i Filipinami Waszyngton łączą sojusze wojskowe. Do obrony nieuznawanej przez USA Republiki Chińskiej (Tajwanu) Amerykanów obliguje prawo wewnętrzne. Tak rozrysowany punkt wyjściowy może (ale nie musi) prowadzić do wojny, w której Chiny będą się starały zmusić USA do dostosowania się do reguł gry.
Z polskiego punktu widzenia najistotniejsze jest, czy rywalizując z Chinami, Amerykanie już teraz zdecydują się rzucić większość sił do Azji. W tym kontekście wypowiedzi Donalda Trumpa o ograniczaniu roli NATO nie są rojeniami nieodpowiedzialnego przyjaciela Putina - jak to jest często postrzegane - ale odbiciem jednego z realnych scenariuszy reagowania na zmianę sytuacji globalnej. Geografia, podczas panowania Pax Americana będąca naszym sprzymierzeńcem, znów może się stać przekleństwem. Rosja jest może słaba gospodarczo, ale silna militarnie nie tylko siłą armii, ale i swoją głębią strategiczną. Dlatego w rywalizacji chińsko-amerykańskiej będzie cennym sojusznikiem każdego z mocarstw.
Z Chinami Rosję łączy geopolityczna rywalizacja z Zachodem/USA (mocarstwa lądowe kontra mocarstwa morskie). Taki sojusz potencjalnie obniżałby ryzyko wycofania się USA z Europy, ale zwiększał groźbę wojny na naszym kontynencie. Rosjanie już teraz usiłują przesuwać granice dopuszczalnego postępowania. Agresja na Gruzję i Ukrainę, mieszanie w Syrii - wszystko to można rozpatrywać jako dążenie Moskwy do wkroczenia na równych prawach między większych graczy. Naturalną kontynuacją w przypadku zaostrzenia sytuacji międzynarodowej będzie rzucenie wyzwania któremuś ze słabiej bronionych państw NATO.
Z drugiej strony bezwarunkowe przyłączenie się Rosji do sojuszu z Chinami byłoby dla Kremla ryzykowne, bo skazywałoby go na rolę Włoch przy III Rzeszy. Historia zna przypadki, gdy mocarstwo morskie dla pokonania lądowego challengera sprzymierzało się z innym mocarstwem lądowym. Najlepszym przykładem był wymierzony w tę samą III Rzeszę angloamerykański sojusz ze Stalinem. Dlatego Waszyngton spróbuje zapewne wejść z Moskwą w układ gwarantujący przynajmniej jej neutralność. Zapłatą z pewnością będzie Ukraina i wpływy na Bliskim Wschodzie. Ale żądania Rosji będą zmierzać do pełzającej finlandyzacji całego regionu, w tym Polski.
W tym kontekście należy odczytywać wypowiedzi Clinton i Trumpa o NATO, TTIP, Chinach, Rosji i wolnym handlu. Clinton to kontynuacja - zwrot ku Azji, ale z pamięcią o rosyjskim zagrożeniu. Trump to rzucenie całej energii na rywalizację z Pekinem, niezależnie od kosztów dla europejskich sojuszników. Przed Warszawą wiele pytań, niezależnie od tego, kto dzisiaj wygra. Czy ważniejsza jest geopolityczna, czy gospodarcza strona TTIP? Jak torpedować dojrzewający układ Moskwy z Waszyngtonem? Jak głęboko wchodzić w systemowo antyzachodnie projekty Chin, na czele z AIIB i Nowym Jedwabnym Szlakiem? I czy biorąc to wszystko pod uwagę, naprawdę mamy czas na wojenki z Brukselą o drobiazgi jak - umownie mówiąc - kształt trybunału?