Po wyborach politycy PiS musieli przełknąć tę żabę i ekspresem wymyślić, jak przynajmniej kilka obietnic zrealizować, a ponieważ reforma edukacji była jednym z kluczowych punktów programu wyborczego, poszła na pierwszy ogień. Jako spłatę długu wobec rodziców zdenerwowanych na Platformę odwołano jedną z kluczowych edukacyjnych zmian wprowadzonych przez tę partię - podniesiono wiek startu szkolnego dzieci z sześciu do siedmiu lat.
Potem jednak zaczęły się schody, a MEN nabrał wody w usta. Ogłosił wielką debatę o kształcie systemu edukacji, a w odpowiedzi na spekulacje dziennikarzy odpowiadał, że w resorcie nie toczą się żadne prace dotyczące likwidacji gimnazjów. A tymczasem za kurtyną zaczęły się gorączkowe przygotowania do przeprowadzenia właśnie takiej zmiany. W czerwcu MEN zaprezentował plan reformy dokładnie taki, jak zapisany był w programie PiS: bez gimnazjów, za to z przedłużoną o rok średnią szkołą.
Przez kolejne pół roku trwały prace nad ustawą. Kiedy okazało się, że urzędnicy MEN, którym zlecono pisanie regulacji, nie dadzą rady przygotować wszystkiego w tempie, jakiego życzy sobie minister Anna Zalewska, ta ogłosiła, że - niczym Henryk Sienkiewicz "Ogniem i Mieczem" - zamierza prawo oświatowe pisać w odcinkach. Jako pierwsza miała ukazać się część o ustroju szkolnym. Geniuszu polskiego noblisty jednak zabrakło - sami autorzy projektu już podczas prac w Sejmie wrzucili do niego kilkadziesiąt stron poprawek. W dodatku okazało się, że przepisy są autoplagiatem MEN. Duża część to po prostu stare, po prostu przenumerowane, regulacje. Teraz czekamy na kolejne odsłony ustawy - m.in. o finansowaniu oświaty i pensjach nauczycieli. Premiera następnego odcinka już w czerwcu.
Urzędnicy, z minister Anną Zalewską na czele, w trakcie prac nie słuchali nikogo, kto z pomysłami resortu się nie zgadzał. W końcu roku wywołali więc kilka protestów. A na marzec zapowiadają się kolejne. Być może nawet strajk generalny nauczycieli. Trudno się dziwić: szkoły przez kilka lat czeka bałagan. Nowe programy jeszcze nie są gotowe, tak samo jak sieci szkolne. Nie wiadomo, który nauczyciel będzie za rok pracował. Ani w jakiej szkole. Trzecioklasiści i szóstoklasiści będą mogli przez trzy lata być przerzucani do budynków likwidowanego gimnazjum. A w 2019 na raz do liceum pójdzie 720 tys. dzieci, zamiast 340 tys.
Pani minister z sejmowej mównicy uśmiecha się jednak szeroko i zapewnia, że "wszystko jest przygotowane i policzone". W kategorii "selektywne podejście do prawdy" Nobla jednak nie dają. Gdyby taka była, minister z pewnością byłaby dobrą polską kandydatką.