Ten kraj jest nasz, nie wasz, a wszystko, co nasze, jest lepsze niż wasze. To przesłanie stanowi najtrwalszy element życia publicznego w Polsce. I wcale nie od dziś. Przed wojną endecy marzyli o tym, żeby polskich Żydów i wszelkiej maści lewaków odizolować od – ich zdaniem – zdrowej części społeczeństwa. Lewicowcy marzyli dokładnie o tym samym w odniesieniu do endeków. Acz im postępowe ideały narzucały odżegnywanie się od skrytych pragnień. "Nie jestem zwolennikiem bicia endeków. Nie uważam również, aby miało sens propagowanie specjalnej strefy osiadłości dla endeków lub zakazywania małżeństw mieszanych, tzn. krzyżowania się endeków z normalnymi ludźmi. Endek jest to rasa i trzeba się zgodzić, że rasa ta ma również prawo do życia" – podkreślał Antoni Słonimski na łamach "Wiadomości Literackich". Także obecnie panuje w Polsce jeszcze przekonanie, iż ci inni Polacy generalnie mają prawo do życia, acz niekoniecznie na nie zasługują. Choćby dlatego, że są źli, a nawet gorsi.
Świetnym przykładem tego stanu rzeczy stała się rozgrywka Caritas kontra Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy. Zarówno media rządowe, jak i opozycyjne dobrze wiedziały, która z akcji charytatywnych jest gorsza. Jedyny kłopot stanowiło to, że jak na złość Caritas nie chciał się pokłócić z Owsiakiem. Co należy uznać za oburzający, wręcz antypolski, wybryk, gdyż narusza naturalny schemat postępowania. Liderzy obu organizacji powinni najpierw obrzucić się obelgami i insynuacjami, następnie spotkać w jednym studiu telewizyjnym. Tam cała ich dyskusja sprowadziłaby się do wydawania okrzyków: "Ja panu nie przerywałem!" i ewentualnie, w opcji premium – wzajemnemu opluciu się na wizji (rękoczyny w polskich studiach telewizyjnych nadal, nie wiedzieć czemu, nie występują). Ten rytuał, noszący oficjalną nazwę "debaty", jednak się nie odbywał, ku rozczarowaniu mediów. Na szczęście codzienna "wojna plemienna" ma się dobrze, więc rzadkie wyjątki można przeboleć. Da się ją toczyć wokół WOŚP na różne sposoby. Telewizja rządowa uparcie udawała, że takiego wydarzenia nie ma i nigdy nie było. Co więcej, ci, co dawali pieniądze czy przylepiali sobie serduszka, są jedynie omamem wzrokowym. O młodych wolontariuszach nie wspominając, bo przecież nie można wspominać o bycie, którego zawsze nie było. Proste. W odwecie „Wyborcza” zaczęła tropić dziennikarzy, którzy nie informowali o WOŚP. Ogłaszając brak informacji – formą represji i w rewanżu postulując, by obóz przeciwników rządzącej partii oznakował się czerwonymi serduszkami na resztę roku. Tak demonstrując, kto jest lepszy i nie da się wyretuszować.