MICHAŁ POTOCKI: Białorusini protestują przeciwko podatkowi od darmozjadów. Osoby, które oficjalnie nie osiągnęły dochodów, mają zapłacić 360 rubli (790 zł). Po co wprowadzać tak irytujący podatek?
ALEŚ ALACHNOWICZ: Sam jestem zaskoczony skalą protestów. Władze też chyba tego nie oczekiwały. Zwłaszcza że są furtki, by uniknąć zapłaty. Jeśli ktoś nie pracował ze względu na niepełnosprawność, urlop macierzyński, trudną sytuację życiową lub mieszka za granicą, władze lokalne mogą podatek umorzyć. Nie jest tak, że się wyciąga ostatnie kopiejki z kieszeni osób, których na to nie stać. Ale jeśli ktoś całe życie pracował na roli i teraz dostaje kopertę z zaproszeniem do uiszczenia podatku od darmozjadów, może czuć się poniżony.
W kogo jest wymierzony ten podatek?
Miał uderzyć w Białorusinów pracujących w szarej strefie oraz za granicą, głównie w Rosji. To kilkaset tysięcy osób, które nie płaciły podatku dochodowego w kraju, ale ich rodziny mogły dalej korzystać z usług publicznych.
Reklama
To dość desperacki sposób zwiększania dochodów.
Informację, że podatek się należy, wysłano do 470 tys. osób, z których na razie zapłaciły 54 tys. Część skorzystała z opcji rozłożenia go na raty. Do budżetu wpłynęło 16,3 mln rubli (35 mln zł – red.). To nie jest wielka kwota, a trzeba od niej odliczyć koszt jej ściągnięcia i efekt społeczny. Ten podatek nie przetrwa długo.
W jakim stanie znajdują się finanse publiczne? Mińsk nie ma problemu z obsługą długu?
Białoruś jest rzetelnym płatnikiem. W przeciwieństwie do Rosji i Ukrainy nigdy w jej historii nie było bankructwa ani restrukturyzacji długu. Ma dobre recenzje w MFW, bo zawsze spłaca swoje długi. W październiku dług zagraniczny sektora finansów publicznych stanowił 47 proc. PKB albo 22,5 mld dol. W wartości bezwzględnej od trzech lat nie rośnie. Co innego w stosunku do PKB. Tu zwiększa się wskutek recesji i spadku wartości waluty. W tym roku nie będzie problemu z obsługą długu. Władze starają się go trzymać pod kontrolą. Nie chowają pod dywan, jak kiedyś Grecy.
Rok 2017 będzie trzecim z rzędu rokiem recesji. Białoruś będzie jedynym krajem Europy ze spadkiem PKB.
W 2015 r. gospodarka skurczyła się o 3,8 proc., a w 2016 r. o 2,6 proc. MFW szacuje, że w tym roku będzie to 0,5 proc. Ale historia uczy nas, że rządy reformują gospodarkę, gdy muszą. Korzyścią kryzysu jest to, że nie mogą dłużej odkładać reform.
Słyszałem to już w 2009 r.
I w latach 2007–2010 pewne reformy miały miejsce.
W 2010 r. odwiedzałem w Mińsku instytucje zajmujące się prywatyzacją i inwestycjami. Wielkie plany, zero efektów. Jeśli nie liczyć wymuszonej przez Rosję sprzedaży Biełtranshazu, ostatnią dużą transakcją była sprzedaż telekomu Life w 2008 r.
Nie ma politycznej zgody na prywatyzację. Instytucje międzynarodowe nie stawiają już nawet takiego warunku przy udzielaniu kredytów. Wcześniej tak było, ale Białoruś nie spełniała kryterium prywatyzacyjnego, a kolejne transze i tak były wypłacane. W grę może wchodzić mała prywatyzacja, w tym sprzedaż nieużytkowanego majątku dużych zakładów albo pakietów mniejszościowych.
Duże przedsiębiorstwa są ponoć zainteresowane wejściem na GPW. To realne bez modernizacji? W większości to nierentowne molochy. Prędzej bym się spodziewał wejścia na GPW prężnych spółek IT.
W sektorze IT tylko największe firmy szukają takich źródeł finansowania – i raczej już je znalazły. Dwaj najwięksi pracodawcy w branży mają siedziby za granicą i tam szukają pieniędzy. EPAM jest notowany na giełdzie nowojorskiej, Wargaming, do niedawna, na cypryjskiej.
Więc Warszawy już nie potrzebują.
Nie. A jeśli chodzi o firmy państwowe, trzeba patrzeć na każdą osobno. Biełaruśkalij, Biełarusbank i rafinerie są rentowne, więc dlaczego nie. Są też firmy dziś nierentowne, ale z dobrą perspektywą. BiełAZ zajmuje 30 proc. światowego rynku wywrotek kopalnianych. Jako globalny oligopolista może przez kilka lat przynosić straty i odżyć po restrukturyzacji. W przypadku innych czempionów konieczna może być ich optymizacja, wydzielenie problematycznych aktywów i znalezienie inwestorów na część akcji.
Jest jeszcze jedna bariera. Obawa o prawa własności. Skoro władze zrenacjonalizowały wytwórnie słodyczy Kamunarkę i Spartaka, bo właściciel odmówił korzystania z białoruskich półproduktów, trudno przekonywać, że inwestowanie tam jest bezpieczne.
Nie przyglądałem się sprawie tych firm, ale wrażenie było bardzo złe. Podobne praktyki miały odzwierciedlenie w spadającej dynamice bezpośrednich inwestycji zagranicznych. W latach 2014–2016 malały one o kilkanaście procent rocznie. Władze strzelają sobie w kolano. Łatwo jest nadszarpnąć wizerunek, a jego naprawa trwa. Białoruś stara się poprawić klimat biznesowy. Od wymiany obsady resortów gospodarczych w 2014 r. widać zmiany. W lutowym indeksie wolności gospodarczej Heritage Foundation Białoruś skoczyła ze 153. na 104. miejsce. W raporcie Doing Business jest na 37. miejscu. Ale tego typu rankingi oceniają głównie warunki formalne. Praktyka bywa trudniejsza. Jeśli Białoruś chce przyciągnąć inwestorów, powinna zrobić więcej.
Co z barierą ideologiczną?
Elita polityczna stopniowo się odmładza. Na miejsce osób wychowanych w ZSRR przychodzą młodsi. Wicepremier Wasil Maciuszeuski i dyrektor Agencji Inwestycji i Prywatyzacji Natalla Nikandrawa kończyli London Business School.
Wasz kraj jest postrzegany jako wolny od korupcji. Mit?
Pod względem indeksu percepcji korupcji Transparency International jest ona odczuwalnie niższa niż w Rosji i na Ukrainie, ale wyższa niż w Polsce. Percepcja to nie to samo, co rzeczywistość, ale biznes pozytywnie wyróżnia Białoruś na tle Rosji i Ukrainy. Inwestorzy nie muszą na każdym etapie płacić łapówek.
Na Białorusi urządza się pokazowe procesy łapówkarzy. To element walki z korupcją czy działanie na pokaz?
Dopóki sektor rządowy dominuje w gospodarce, będą istniały bodźce do korupcji. Ale sposobem na walkę z nią nie jest medialna chłosta i nakaz zapłaty czterokrotności rozkradzionego majątku (taką zasadę ogłosił Łukaszenka – red.), lecz ograniczanie sektora publicznego. Trzeba leczyć przyczyny, a nie skutki.
Dobrze oceniana jest za to polityka banku centralnego (NBRB). Słusznie?
NBRB skupia dobrych ekonomistów i menedżerów. Nie zawsze miał też tyle niezależności. Poprzedni prezesi poddawali się lobbingowi dyrektorów wielkich zakładów. Obecny szef Pawieł Kałaur prowadzi inną politykę. Dzięki temu NBRB ma autorytet i skutecznie dąży do ogłaszanych celów. W 2015 r. upłynnił kurs walutowy. Obiecał wstrzymać interwencje na rynku walutowym, i wstrzymał. Zapowiadał zbicie inflacji w 2016 r. do 12 proc., było 11 proc.
Jaki wpływ na gospodarkę ma członkostwo w Unii Euroazjatyckiej (UEA)?
Powołanie UEA w 2015 r. niewiele zmieniło. Kolejne etapy integracji były wzorowane na integracji europejskiej. Najpierw unia celna, potem wspólny rynek, wreszcie unia gospodarcza z elementami ponadnarodowymi. Różnica polega na tym, że do kolejnego etapu przechodzono przed zakończeniem poprzedniego. W ramach unii celnej do dziś jest kilka tysięcy wyjątków od swobodnego przepływu towarów i usług. W ramach unii gospodarczej nie ma koordynacji polityk ekonomicznych. Gdy Rosja nakładała kontrsankcje na Zachód, nie konsultowała ich z Białorusią. A Białoruś omijała sankcje, sprzedając w Rosji zachodnie towary. Obie strony naruszają zasady unii.
Spory z Rosją mają przełożenie na gospodarkę?
Ogromne. Ale skoro stosunki są układane na bazie zaufania dwóch prezydentów, to przy każdej różnicy interpretacji pojawiają się problemy. UE lepiej je rozstrzyga, bo wszystko jest zinstytucjonalizowane. Umowy są zapisane, a prawo egzekwowane. Przez lata Mińsk czerpał korzyści z taniej ropy i gazu oraz dostępu do rosyjskiego rynku. Taką politykę Łukaszenki określano mianem „ropa za pocałunki”. Teraz to się ogranicza.
Władze demontują przez to rozbudowane państwo socjalne?
Jest taki żart, że Białorusini znają trzy stopnie biedy. Pierwszy, gdy nie ma pieniędzy. Drugi, gdy naprawdę nie ma pieniędzy. I trzeci, gdy tak bardzo ich brakuje, że trzeba sprzedawać dolary. Mińsk osiągnął trzeci poziom. W zeszłym roku osoby fizyczne sprzedały prawie 2 mld dol. więcej, niż kupiły. Konsumuje się oszczędności, by utrzymać poziom konsumpcji. Ale spadek dochodów jest faktem i w najbliższych latach realnego wzrostu nie będzie lub będzie on ograniczony. Władze redukują zatrudnienie w sektorze publicznym. W zakładach produkujących ciężarówki MAZ spadło ono z 24 tys. w 2010 r. do 17 tys. Mińsk starał się nie ograniczać pakietów socjalnych, ale już go na nie nie stać. Stąd podatek od darmozjadów albo całkiem uzasadnione ograniczanie dynamiki płac w sektorze publicznym, cięcia w zatrudnieniu, podwyższenie wieku emerytalnego, redukowanie dopłat do mieszkań. Państwo socjalne się kurczy.