W większości odpowiedzi pobrzmiewa ton kombatancki i nieskrywana tęsknota za III RP. Bo przecież kiedyś było lepiej. Wystarczy, że nasi – czytaj: Platforma, Nowoczesna – wezmą znów władzę, a wyprostujemy Polskę.
Oj, chyba nic z tego nie będzie. Ani Platforma władzy nie odzyska, ani koncepcja powrotu do przeszłości nie porwie wyborców. Jeśli mają wybór między gośćmi z bejsbolem w ręku a zblazowanymi cwaniakami, których nie interesuje nic poza własną ulicą, to ważne, którzy są u władzy? Pierwsi może uderzą w twarz, ale drudzy na pewno nie ruszą na ratunek. Rządy PiS są dla Polski katastrofą, ale nie mniejszą będą ponowne Platformy. Lub Nowoczesnej, jej młodszego, głupszego brata.
Nie pytajmy więc, co po PiS. Co po POPiS – oto jest pytanie. Jak zrzucić ze sceny te dwa twory, które zdemolowały nam Polskę. Jeden przez egoizm, drugi przez fanatyzm.
Się rozsypało
Dużą karierę zrobił ostatnio termin „symetryści”. Wymyślili go publicyści „Polityki” Wiesław Władyka i Mariusz Janicki i szybko zakotwiczył się on w debacie. Określa się nim tych, którzy stawiają znak równości między Platformą a PiS-em, nie dostrzegając w działaniach tych partii wielkich różnic. Zamach Jarosława Kaczyńskiego na trybunał, sądownictwo i media symetryści lekce sobie ważą, bo traktują polityczne koncepty PiS tylko jako jeden z możliwych wariantów zarządzania państwem demokratycznym. W tym opisie symetryści łączeni są z kategorią „pożytecznych idiotów”, bo niby nie zdają sobie sprawy, że swoją argumentacją przyczyniają się do wzmacniania obecnego rządu. Myślenie, że inna siła niż Platforma może stanąć do walki z Kaczyńskim jak równy z równym, ma być polityczną naiwnością i chciejstwem jedynie, bo w polityce jest tak, że gra się kartami, które są na stole, a nie tymi, którymi by się chciało grać.
I tu właśnie jest sedno problemu, bo największą polityczną naiwnością jest dziś myślenie, że Platforma jest w stanie ponownie uwieść wyborców.
Co jest po jednej stronie, wiemy. Kaczyński i spółka. Partia anty. Jeśli ma jakąś przemyślaną koncepcję rządów, to się z nią nie zdradza. Wierzy w moc sprawczą państwa, nienawidzi elit, które jej nie popierają, odrzuca kompromis jako narzędzie uprawiania polityki. Krzywo patrzy na demokrację, bo ta zakłada zmienność – rządów, koncepcji i idei – a ona wierzy tylko w jedne słuszne idee i rządy. Jej. Populizm traktuje jako narzędzie, nie liczy się z pieniędzmi, bo nie ma takiej głupoty, której by jej elektorat nie wybaczył i takiego kłamstwa, w które nie uwierzy. Nie rozumie polityki międzynarodowej i jej nie prowadzi, światowe procesy gospodarcze i społeczne widzi tylko przez pryzmat własnego ogródka. Pewnie najszczęśliwsza byłaby, gdyby dało się Polskę odizolować od reszty świata, ale jednocześnie bogaty sponsor ładowałby miliardy w jej wydumane koncepcje.
Z drugą stroną jest równie wielki problem. Platforma rządziła osiem lat, udało jej się przetrwać światowy kryzys finansowy, który niejeden rząd zmiótł z powierzchni. Wielki sukces. Ale jednocześnie przyjęła taktykę „rąk w kieszeniach” i nie robiła nic ponad to, czego wymagały bieżące wydarzenia. Reagowała, nie kreowała, w drugiej kadencji zupełnie rozmijając się z nadziejami elektoratu. Ten chciał państwa nowoczesnego i sprawnego, Platforma to państwo przycinała do wielkości kadłubka. Skończyło się rozregulowanym rynkiem pracy, umowami śmieciowymi, bezkarnością banków, niewydolnymi służbą zdrowia, sądami i prokuraturą, wprowadzaną po amatorsku reformą sześciolatków i rozparcelowaniem OFE. Można widzieć Polskę Platformy przez pryzmat rosnącego PKB, niestety, zbyt wielu pamięta darmowych doktorantów na uczelniach, ochroniarzy w państwowych urzędach za cztery pięćdziesiąt za godzinę i latami outsourcingowane kasjerki w hipermarketach.