O ile jednak łatwo jest pokazywać polityczną siłę i wolę w sejmowych bojach czy szumnych pogróżkach wysyłanych do naszych strategicznych partnerów, o tyle niestety w kwestii podejmowania racjonalnych, odpowiedzialnych i trudnych decyzji gospodarczych obecnej ekipie idzie nie lepiej niż poprzednikom.
Doskonałym przykładem jest kwestia naszej długoterminowej strategii energetycznej i roli atomu w jej realizacji. W tym wypadku nie da się uniknąć konfliktu interesów wielu grup. Albo uderzymy w górników, albo w pracowników sektora automotive, albo w ekologów, albo w relacje z naszymi głównymi partnerami gospodarczymi. Albo w końcu w interesy dużych spółek Skarbu Państwa czy też rosnący sektor zielonej energii.
W tym obszarze nie ma decyzji bezbolesnych. Inwestycja realizowana przez lata i funkcjonująca przez kolejne dekady, mimo najlepszych wyliczeń, może się okazać nieopłacalna i szkodliwa.
Dlatego z punktu widzenia rządu najlepiej decyzji nie podejmować. Żyjemy w państwie niepotrafiącym zachować ciągłości instytucjonalnej, która by przekraczała jedną kadencję parlamentu. Zmiana ekip oznaczała i będzie oznaczać kolejne otwarcia sezonu polowań na poprzedników, którym udowadnia się błędy i złą wolę. Pal licho, jeżeli sprawa dotyczy tylko politycznych liderów. Gorzej, jeżeli zaczyna spadać na średni i niższy szczebel menedżerów zarządzających w sferze publicznej.
Tacy ludzie niczym żołnierze na placu boju po zmianie dowództwa zostawiani są bez wsparcia. Po czymś takim skłonność do podejmowania ryzyka wyparowuje. Żeby przełamać imposybilizm w gospodarce, nie potrzebujemy zmiany konstytucji czy ustroju. Potrzebujemy zaufania i poczucia, że państwo jest jedno. Niezależnie, czy rządzi nim PO, PiS czy SLD. I że państwo zawiera umowy na lata, a swoim instytucjom ufa, rozwijając je ponadpartyjnie. Dopiero mając świadomość takiego komfortu, można podejmować odważne i zarazem ryzykowne decyzje.