Koncerny doszły do wniosku, że – aby się rozwijać – muszą stworzyć nową grupę produktów. Również luksusowych, ale tańszych – skierowanych do nieco biedniejszych klientów. „Biedniejszych” nie znaczy, że biednych. Pochodzili z klasy aspirującej – mieli już dużo pieniędzy, ale nie na tyle dużo, żeby kupić sobie np. porsche 911 cabrio, więc Niemcy wymyślili dla nich boxstera, a później caymana. Nagle okazało się, że mniej więcej za połowę ceny prawdziwego porsche można było stać się właścicielem... prawdziwego porsche. Taki sam mechanizm można było podpatrzyć w innych segmentach branży zajmującej się dobrami luksusowymi. Na przykład producenci zegarków zaczęli wypuszczać na rynek modele wycenione tak, aby mógł sobie na nie pozwolić bankowiec najniższego szczebla z londyńskiego City. W ten sposób podkreślał, że jest „aspirującym” młodym Berniem Madoffem.
Jednak najwyraźniej tendencja potaniania drogich rzeczy widoczna jest w świecie motoryzacji. Nie oparł się jej nawet Rolls-Royce, który ma w ofercie model Wraith, czyli małego Phantoma. Tak, dobrze słyszeliście: legendarny Rolls zbudował samochód dla trochę biedniejszych milionerów. A Audi postanowiło stworzyć supersportowy model R8 dla klientów, których nie stać na R8. Mówię tu o TT RS, którym jeździłem w ubiegłym tygodniu. Wielokrotnie słyszałem, że to „małe R8”. Szybkie, zwrotne, zadziorne, doskonale trzymające się drogi etc. Spotkałem się nawet z opinią, że to tak dobry samochód, że kupując droższe o prawie 500 tys. zł R8, popełnia się najgłupszy błąd w życiu. Zerknąłem do danych fabrycznych i okazało się, że TT RS przyspiesza do setki w 3,7 sekundy – tylko o 0,2 sekundy wolniej od R8! Ma za to znacznie większy niż ono bagażnik, mieści cztery, a nie tylko dwie osoby i zużywa znacznie mniej paliwa. Prędkość maksymalna została co prawda ograniczona do 250 km/h, ale jestem pewien, że w pierwszym lepszym serwisie zdejmą wam tę elektroniczną smycz, a wówczas wasz ogar zbliży się bez większego trudu do 280, 290, a może i 300 km/h. Wszystko to sprawia, że o TT RS faktycznie możecie myśleć jak o Baby R8.
Przykro mi bardzo, ale to jedna wielka bzdura. To jak stwierdzenie, że kuter rybacki „Halina” z Ustki to mniejszy i tańszy odpowiednik lotniskowca USS Nimitz. R8 jest obezwładniające w każdym calu – rewelacyjnie wygląda, przepięknie brzmi, jeździ jak opętane, ma doskonale zestrojone zawieszenie, wspaniale zaprojektowane wnętrze i dziesięciocylindrowy wolnossący silnik w ułamku sekundy wkręcający się powyżej 7 tys. obrotów na minutę. Mniej więcej rok temu jeździłem tym samochodem przez tydzień i byłem nim zachwycony – nawet nie tyle jego osiągami, co uniwersalnością. Potrafiło jeździć cicho, spokojnie i komfortowo, a w jednej chwili zamieniało się w potwora wylewającego na was wiadra endorfin i adrenaliny. Tymczasem TT RS jest... Cóż, szczerze mówiąc, jest beznadziejne. Głośne, twarde, małe, męczące jak głodne i cierpiące na kolkę niemowlę. Owszem, na torze potrafi dać mnóstwo frajdy, ale przyznajcie sami – ile razy zabierzecie je na ten tor? Raz w roku? Dwa razy? To jak kupowanie całego kina, żeby dwa razy w roku obejrzeć sobie jakiś film. Zupełnie bez sensu.
Wierzcie mi – w codziennym użytkowaniu już po 50 km w TT RS będziecie po prostu wyczerpani. Jakby każdy z 400 koni okładał was kopytami. Wcześniej wspomniałem, że mieści cztery osoby, ale w gruncie rzeczy na pokład zabrać możecie dwójkę dorosłych i dwójkę bardzo małych dzieci. I to bez fotelików. Oraz bez nóżek i rączek. Tak mało miejsca jest z tyłu tego coupe. Poza tym okropnie niewygodnie się do niego wsiada i z niego wysiada. Pewnego dnia musiałem udać się do Poznania i wierzcie mi – gdy tylko wyobraziłem sobie, co to auto zrobi z moją psychiką i ciałem na dystansie 600 km, wybrałem pociąg.
Reklama
Jeżeli korci was, by kupić sobie jakiś mały sportowy samochód, wybierzcie... audi. Ale RS3. Również ma 400 koni, jest niemal tak samo szybkie i dużo, dużo, naprawdę dużo praktyczniejsze. Bardziej komfortowe, cichsze, ma przyjaźniej zestrojone zawieszenie, solidny bagażnik, cztery pełnowartościowe miejsca w kabinie (plus piąte awaryjne po środku tylnej kanapy). Przesiadłem się do niego prosto z TT i naprawdę bardzo mi się spodobało. Przy normalnej jeździe autostradą pali raptem 8–9 l paliwa, a prowadzi się wręcz relaksująco. I kosztuje aż 60 tys. zł mniej niż TT z identycznym wyposażeniem.
Przede wszystkim jednak w RS3 nie będziecie wyglądali jak fryzjer Eltona Johna. Bo jest po prostu bardzo dobrym, szybkim kompaktowym audi, a nie pretensjonalną zabawką dla pracowników londyńskiego City, którzy mają tego samego stylistę co Johnny Bravo. Kupując RS3, pokazujecie, że umiecie jeździć, jesteście dojrzali i macie jaja. Wybierając TT RS, dowodzicie, że bardzo chcielibyście je mieć, ale nigdy wam nie wyrosły. Że chcielibyście mieć R8, ale w gruncie rzeczy nigdy do niego nie dorośniecie. ⒸⓅ