Bank Pekao informuje, że nie prowadzi rozmów w kwestii połączenia z PKO BP. "Jest to fake news. Skupiamy się na wzroście organicznym i budowaniu wartości dla klientów". "PKO Bank Polski nie prowadzi żadnych projektów związanych z sugerowaną przez gazetę fuzją. Wbrew zawartym w tekście stwierdzeniom celem na 2018 r. nie jest fuzja obu instytucji". Kilka dni temu dwa największe banki na naszym rynku szybko zareagowały na artykuł "Rzeczpospolitej" i "Parkietu" o trwających rozmowach w sprawie połączenia. Można jednak mieć wątpliwości, czy ich oświadczenia zamykają sprawę.
Wczoraj wrócił do niej bowiem Paweł Borys, prezes Polskiego Funduszu Rozwoju, typowany często na nowego ministra finansów. O fuzji liderów naszego rynku bankowego nie wypowiadał się negatywnie. Przeciwnie - jego zdaniem miałaby ona sens.
PFR jest drugim co do zaangażowania udziałowcem Pekao (12 proc.). A Borys należy do grona najbardziej zaufanych współpracowników nowego premiera. Można więc zakładać, że Mateusz Morawiecki nie byłby przeciwny połączeniu. A gdyby szefem rządu został Jarosław Kaczyński? Niewykluczone, że jego również dałoby się przekonać do tego pomysłu na zasadzie: wielki projekt na stulecie niepodległości. Jedyną polityczną przeszkodą zostałaby wówczas ekipa Zbigniewa Ziobry, mocna zarówno w Pekao, jak i u jego największego udziałowca - w Powszechnym Zakładzie Ubezpieczeń. Ale jeśli uznamy, że politycznie projekt jest wykonalny, to warto się zastanowić nad jego sensownością i ewentualnymi konsekwencjami.
Sensowność? Przykładów konsolidacji na naszym kontynencie nie brakuje, choć niekoniecznie dotyczy to sektora bankowego. Najnowszy, sprzed niewiele ponad dwóch miesięcy, to zapowiedziana fuzja kolejowych biznesów francuskiego Alstomu i niemieckiego Siemensa. W tym przypadku połączenie ma służyć przede wszystkim zwiększeniu zdolności do konkurowania z Chińczykami.
Reklama
W przypadku krajowych banków uzasadnienie byłoby oczywiście trochę inne. Im bardziej instytucja finansowa urośnie, tym większego kredytu może udzielić pojedynczemu klientowi (banki obowiązują normy koncentracji, które są zależne od wielkości kapitałów, jakimi dysponują poszczególne instytucje finansowe).
Paweł Borys w radiu Tok FM zwracał uwagę na jeszcze inny aspekt sprawy. Według niego europejski rynek bankowy idzie w kierunku kilku dużych instytucji, które będą działały na całym kontynencie. Połączenie dwóch największych konkurentów w Polsce sprawiłoby, że i my szlibyśmy w tym kierunku. Problem w tym, że - co przyznaje szef PFR - polski superbank wciąż byłby dość niewielki. Jego aktywa nie przekraczałyby 500 mld zł. Najwięksi europejscy gracze już dziś są kilka razy więksi nie tylko od jednego czy drugiego banku działającego w naszym kraju, ale też od całego naszego systemu bankowego.
Równocześnie - i tu dochodzimy do konsekwencji - instytucja dysponująca około jedną czwartą udziału w rynku byłaby lokalnym kolosem. Od niej zależałaby polityka cenowa całego sektora. Podobnie jak trendy, takie jak tempo wzrostu kredytów czy depozytów. Miałaby mocne przełożenie na całą gospodarkę. Ale i gospodarka miałaby wpływ na nią - co mogłoby być kosztowne, zwłaszcza gdyby koniunktura mocno się pogorszyła (a wcześniej państwowy bank udzielałby ryzykownych kredytów). Z jednej strony "zbyt duża, by upaść". Z drugiej - ratowanie jej z kłopotów byłoby dla państwa ponad siły (inna sprawa, że akurat te dwa banki są od kłopotów chyba najdalej, jak się da, spośród krajowych banków).
Wspomnijmy jeszcze, że prezes superbanku pod względem znaczenia byłby osobą, która stawałaby niemal w równym rzędzie z ministrem finansów, szefem banku centralnego czy przewodniczącym nadzoru finansowego. W ten sposób wyrobimy sobie pogląd na temat konsekwencji ewentualnego połączenia dwóch liderów naszego systemu bankowego.
Jeśli decyzja zostanie podjęta, trzeba będzie przeprowadzić fuzję. W bankowości połączenia o takiej skali jeszcze nie było (chociaż obecny Bank Pekao to efekt fuzji czterech państwowych banków sprzed niemal 20 lat). Trzeba by na nią sporo czasu - może nawet przez dwa lata menedżerowie łączących się instytucji byliby zajęci raczej tym, co dzieje się w środku niż na zewnątrz. Państwowy bank zapewne traciłby wtedy udziały rynkowe.
Połączenie musi mieć również uzasadnienie biznesowe: korzyści powinny być większe niż koszty. Autorzy fuzji szukaliby więc efektów synergii. W firmach, które odpowiadają za zatrudnienie jednej czwartej wszystkich pracujących w sektorze bankowym i dysponują siecią ponad 2 tys. placówek, z pewnością nie byłoby trudno o oszczędności. Trzeba by się liczyć ze zwolnieniem kilku tysięcy osób i zamknięciem części oddziałów.
Wielki projekt na 100-lecie niepodległości? Są plusy, ale nie brak też minusów. Jeśli dokładne przemyślenie sprawy skutkowałoby przesunięciem fuzji o rok, nie byłaby to specjalnie wygórowana cena. A będą kolejne obchody stulecia. Tym razem PKO BP.