Marzec był erupcją polskiego antysemityzmu?
Odpowiem tak: w każdym państwie antysemici byli, są i pewnie będą. W Polsce też byli na marginesie życia publicznego, to był folklor, którego nikt nie traktował poważnie. Ale w Marcu nagle trafiło to na pierwsze strony gazet, a "Dziennik Telewizyjny" rozpoczynał się informacją, jak naprawdę nazywa się minister X czy Y. Żydów zmuszano, by przy okazji 25. rocznicy wybuchu powstania w getcie publicznie dziękowali Polakom za uratowanie życia.
Dość obrzydliwe.
I właśnie ten antysemityzm nie tylko już się nie ukrywał na marginesie, ale stał się centrum. Poważne tygodniki roztrząsały przypadki "towarzyszy żydowskiego pochodzenia", którzy stracili busolę, bo są kosmopolitami.
Karierę po Marcu robiono nie tylko w aparacie czy mediach.
Także w nauce. Po Marcu pojawili się tak zwani docenci marcowi, zatrudnieni na stanowiskach docentów ludzie, którzy nie mieli habilitacji, ale nadrabiali to słuszną postawą i politycznym zaangażowaniem.
Ilu ich było?
Takich nominacji było ok. 450.
Aż tyle?
Tak, to, było 10 proc. wszystkich samodzielnych pracowników naukowych, a więc niemało. Oni ochoczo zastąpili tych, którzy musieli odejść na emeryturę lub wyemigrowali.
Właśnie, wyemigrowali…
W Polsce po wojnie były trzy fale emigracji Żydów: tuż po wojnie, po 1956 r. i po Marcu. Emigracja marcowa wcale nie była największą, była wręcz najmniejszą falą. Jej siła, sława wynikają z tego, że emigrowała elita, inteligencja. Na 15 tys. emigrantów, jeśli odliczyć dzieci, jedna trzecia albo miała wyższe wykształcenie, albo studiowała.
I to byli nie tylko słynni encyklopedyści.
Ale rzeczywiście wyjechało ok. 500 naukowców z PAN i instytutów.
Przecież po 1956 r. w Polsce i tak było bardzo niewielu Żydów.
A ci, którzy tu mieszkali, byli całkowicie zasymilowani. Inni często dopiero od funkcjonariuszy SB dowiadywali się o swoim pochodzeniu, bo w ich domach obchodziło się katolickie święta, były polskie tradycje. I nagle słyszą: "Ty Żydzie, nie będziesz żarł polskiego chleba". Dla nich to musiał być szok.