Klubów nie należy karać za to, że organizują mecze, których bezpieczeństwo zależy przede wszystkim od kibiców. To, co się stało podczas meczu Kolejorza z Legią Warszawa, to efekt działania wadliwego systemu, który również toleruje państwo – a nie powinno.
Wiele lat temu przyjęliśmy model samodzielności klubów, również w sprawach zapewnienia bezpieczeństwa na trybunach. Wszędzie tam, gdzie wyłoni się silne środowisko fanowskiej chuliganki, kluby są zepchnięte do defensywy. Nawet tak wielkie jak Legia Warszawa czy Lech Poznań są po prostu słabsze. W rezultacie albo wchodzą z kibolami w sojusze, albo – kiedy z sojuszy tych niewiele wynika – schodzą z linii ciosu. Ochroniarze zatrudniani przez kluby to w porównaniu z odpowiednio wyszkolonymi oddziałami policji szkodliwi amatorzy. Gdyby chcieć zastraszyć kiboli, to odpowiednią sferą jest dopiero przestrzeń interesów i interesików, także tych nieuznawanych przez polskie państwo za legalne. Klub ma tu niewielkie możliwości oddziaływania. Państwo – duże.
Model samodzielności i autonomii klubów, podobnie jak w ogóle model samodzielności i autonomii szkół, sądów, samorządów lokalnych i zawodowych, stowarzyszeń, teatrów, mediów publicznych, muzeów i tak dalej, jest cenny. Prawdę mówiąc, jest jednak cenny dopiero wtedy, kiedy umiemy dostrzec moment, w którym należy wkroczyć państwowymi strukturami z interwencją. Inaczej grozi temu modelowi wynaturzenie, którego jesteśmy świadkami w przypadku polskiej ligi piłkarskiej. Kluby, mimo kłopotów ze środowiskami kibicowskimi, niechętnie wpuszczają do swojego ogródka państwo, nie chcąc zwalić sobie na głowy dodatkowej porcji inwigilacji. Autonomia wobec państwa, jak widać, bardziej jest dla nich cenna niż ograniczanie samowoli kibicowskiej. Nie ma jednak powodu, aby godzić się na ich taktykę, i podobnie trzeba sprzeciwić się chytrości agend państwowych, które od dwóch dziesięcioleci stosują taktykę wygodnictwa: a niech kluby sobie (nie) radzą.
Reklama
Kiedy porażka jest spektakularna, państwo energicznie się wypowiada, ministrowie i wojewodowie z groźnymi minami wygadują rytualne głupstwa umalowani w barwy wojenne... I tyle. Czekają na następną porażkę.