O Mariuszu Trynkiewiczu ponownie zrobiło się głośno w 2014 roku, kiedy miał wyjść na wolność. Dlaczego teraz, gdy sprawa przycichła, ty do niej wracasz i piszesz książkę?

Ewa Żarska*: Chyba od dawna wiedziałam, że prędzej, czy później zajmę się tym tematem. Urodziłam się i wychowałam w Piotrkowie Trybunalskim, gdzie Trynkiewicz dokonał swoich zbrodni. Dla mnie był on paskudnym wspomnieniem z dzieciństwa. Ta historia była przez lata obecna w mojej rodzinnej miejscowości i wciąż gdzieś tam żyje. Kiedy on polował na swoje ofiary, ja bawiłam się na sąsiednich podwórkach. Poza tym 29 lipca tego roku, mija dokładnie 30 lat od tamtej zbrodni. To dobry czas na jej podsumowanie, opowiedzenie, co wydarzyło się w Piotrkowie. Odarcie tego z tych wszystkich mitów i legend, jakie pojawiły się w ciągu tych 30 lat.

Reklama

Co działo się w Piotrkowie, wtedy, gdy doszło do tej zbrodni?

Pamiętam, że ja i moi rodzice, dowiedzieliśmy się o tym będąc nad morzem, na wczasach. Spędzaliśmy je w Dziwnowie. To był moment, kiedy następowała zmiana turnusów. Ludzie, którzy przyjeżdżali z Piotrkowa opowiadali straszne rzeczy. W mieście panował ogromny strach. W tym naszym małym, fajnym i do tej pory spokojnym mieście, nagle wydarzyło się coś totalnie złego. Kiedy wróciliśmy, panowała w Piotrkowie totalna psychoza. Dzieci nie wychodziły same na podwórka, tak jak to miało miejsce do tej pory. Zawsze towarzyszył nam ktoś dorosły. A gdy we wrześniu zaczęła się szkoła, nie było dziecka, które wędrowało do niej samo. Mimo że Trynkiewicz został zatrzymany, wciąż panował strach. Krążyły legendy o grupie, która porywa dzieci, o tym, że zaginęli i zostali zabici kolejni chłopcy.

Kiedy przyglądałaś się tej sprawie, co cię w niej najbardziej zaskoczyło?

Na początku, podobnie jak pewnie większość osób, które słyszały o tej sprawie, byłam przekonana, że ta historia była opowiedziana od początku do końca i po prostu warto ją tylko podsumować. Z każdym dniem mojej pracy, okazywało się, że jest w niej strasznie dużo pytań, na które nigdy nie udzielono odpowiedzi, ale o tym za chwilę. Tym, co chyba najbardziej mnie zaskoczyło, jest sama postać Mariusza Trynkiewicza. Kiedy jako dziecko, a potem już jako dorosła osoba i dziennikarka, słyszałam jego imię i nazwisko, pierwsze skojarzenia, jakie przychodziły mi do głowy to: „bestia”, „potwór”, „zwyrodnialec”, „psychopata”. Tak go sobie wyobrażałam. Zresztą pewnie nie tylko ja. Analizując tę historię, czytając akta sprawy, jego zeznania, zaskoczyło mnie to, że był normalnym facetem, człowiekiem, jakich jest wielu. Niczym się nie wyróżniał. Miał pracę, był lubiany w tej pracy, zarówno przez dzieci jak i współpracowników. Taki zwykły człowiek z sąsiedztwa. Do momentu, kiedy pojawiły się pierwsze sygnały o tym, że dokonał napaści na chłopców. Nagle coś w jego życiu, w jego psychice musiało się wydarzyć takiego, że bardzo się zmienił. Stał się osobą psychopatyczną.

Reklama

W zeznaniach osób, które go znały, padają słowa "chłodny, bez uczuć, samotnik". Nikogo nie kochał? Z nikim się nie przyjaźnił?

Faktycznie Trynkiewicz nie miał wielu przyjaciół. Spotykał się z dziewczyną. Jego matka stwierdziła, że być może powodem tego, że stało się to, co się stało, był fakt, że nie pozwoliła mu na ślub z tą kobietą. Ale to chyba nie była prawda. Kobietą, o której w zeznaniach wspomina sam Trynkiewicz, była niejaka Beata. Odeszła od niego, bo nie wystarczało jej pisanie listów i relacja opierająca się głównie na przyjaźni. Chciała czegoś więcej. Postanowiła, że ułoży sobie życie. Sam Trynkiewicz przyznał, że kochał, ale nie wspomnianą Beatę, tylko… chłopca o imieniu Artur. Traktował go jak młodszego brata i nigdy nie dopuścił się wobec niego żadnych seksualnych czynności.

A jednak po latach, gdy był już w ośrodku w Gostyninie, okazało się, że zdecydował się na małżeństwo…

Tak jak mówię, Trynkiewicz to bardzo złożona postać. Nie chcę użyć sformułowania „czarujący mężczyzna”, ale rzeczywiście miał i ma w sobie coś takiego, co sprawia, że kobiety do niego lgną. Kiedy trafił do Gostynina, lista kobiet, które pisały do niego listy, wyznawały mu miłość, była bardzo długa. Jedna wysyłała mu sportowe obuwie albo spodnie, o które prosił, druga piekła ulubione ciasta itd. Gdy rozmawiałam z jego matką, opowiadała mi o doktorantce, która napisała pracę o resocjalizacji i m.in. o Trynkiewiczu. Okazało się, że tak im się dobrze rozmawiało, złapali ze sobą tak dobry kontakt, że ta dziewczyna do dziś dzwoni do niego raz w tygodniu i to ona poznała go z jego aktualną żoną.

YouTube

Chcesz powiedzieć, że "chłodny, bez uczuć, samotnik" nagle stał się adorowany przez kobiety?

On przyciąga te kobiety, bo jest jednym z najbardziej znanych morderców w Polsce. Kiedy pisałam książkę, jedna z pań z wydawnictwa zwróciła mi uwagę, że po Wojtyle, to drugie najczęściej wyszukiwane nazwisko w sieci. Ten obraz samotnika wynikał z opowieści jego matki i z akt. Moim zdaniem nie do końca była to prawda. Uważam, że Trynkiewicz zawsze mówił to, co chciał powiedzieć, nic więcej.

Sugerujesz, że manipulował śledczymi?

Myślę, że tak. Mówił to, co chciał powiedzieć, ale mówił też to, co oni chcieli usłyszeć. Pozwalali mu na to, bo dla nich najważniejsze było to, że złapali zabójcę, że mogą odtrąbić sukces. Nie drążyli, nie wnikali głębiej niż trzeba było, a on był i myślę, że nadal jest, wyrachowany i inteligentny. Z badań, które mu zrobiono wynikało zresztą, że ma ponadprzeciętny iloraz inteligencji.

Podczas zeznań wielu rzeczy nie pamiętał…

Raczej świetnie grał. Kiedy czytałam zeznania, było w nich bardzo wiele szczegółów dotyczących tego, gdzie i jak poznał chłopców, co oglądali w jego mieszkaniu, jak się zachowywali. Nie pamiętał tego, czego nie chciał pamiętać, a więc momentu zabójstwa. To nie była nawet jego linia obrony, ale tak jak mówiłam chęć mówienia tylko tego, co chciał powiedzieć.

"Gdybym był zdrowy to czekałaby mnie kara śmierci…" – takie słowa padły z jego ust podczas przesłuchań.

Nie jestem pewna, czy tej choroby też nie udawał. Gdy odbywała się wizja lokalna, w miejscu gdzie odnaleziono zwłoki Wojtka Pryczka, chłopca zamordowanego, zanim jego ofiarami stali się Artur, Krzyś i Tomek. Trynkiewicz upadł podczas tej wizji na ziemię i dostał drgawek. Nie do końca wiadomo, czy to był prawdziwy atak, czy odegrany aktorsko.

On sam w swoją resocjalizację nie wierzył?

W pewnym momencie sprawy powiedział, że gdyby był na wolności, to dalej by zabijał. Potem, gdy pytał go o to sędzia, stwierdził, że nie wie, czemu tak powiedział i to był jego błąd.

Ma żonę, żyje sobie spokojnie w ośrodku w Gostyninie. A rodziny zamordowanych chłopców?

To kolejny bolesny paradoks tej historii. Gdy Trynkiewicz ma żonę, jego matka cieszy się, że poukładał sobie życie, życia rodzin tych chłopców praktycznie nie ma. Te rodziny się porozpadały, nie poradziły sobie z tą traumą. A trzeba podkreślić, że były to rodziny dobrze sytuowane, na poziomie, w których po tej zbrodni pojawił się alkohol, narkotyki, doszło do samobójstwa. Brat jednego z chłopców – Krzysia, dziesięć lat po tych lipcowych wydarzeniach targnął się skutecznie na swoje życie. Całe życie czuł się winny, że nie dopilnował młodszego brata, że nie uchronił go przed niebezpieczeństwem. Robert, brat Tomka Łojka, z którym udało mi się porozmawiać, wspominał, że na początku nie mógł się bawić zabawkami brata, nie wolno mu było ich ruszać, a gdy w końcu dostał na to pozwolenie, zawsze musiał odłożyć je tak, jak leżały, gdy Tomek ostatni raz był w domu. Rodzice tak zamknęli się po tej tragedii, że nie mieli dla niego czasu, nie potrafili go wychowywać. Zaczął pić, brać narkotyki, przestał się uczyć.

Media

Rodziny próbowały dociekać, doszukiwać się prawdy o tej zbrodni, czy pogodziły się z wyrokiem?

Ojciec Krzysia Kaczmarka aż do śmierci, a zmarł dwa lata temu, próbował dociec prawdy, nie wierzył w to, że Trynkiewicz dokonał tej zbrodni sam, że dał radę zabić trzech wysportowanych chłopców. Jego matka w ogóle nie potrafiła o tym rozmawiać, mimo że minęło 30 lat, dla niej wciąż to była świeża sprawa. Zabawki i ubrania zamordowanego syna wyrzuciła dopiero w 2016 roku, gdy zmarł jej mąż. Podobnie jak rzeczy męża i starszego syna, który popełnił samobójstwo. Tyle czasu zajęło jej pogodzenie się z traumą. Matka Tomka Łojka z tego, co mówił mi jego brat, miała pretensje o to, że przez dwadzieścia lat nikt się nimi nie zajął, nie zapytał jak sobie radzą. Nie mieli pomocy psychologa, a jedyna uwaga ze strony dziennikarzy, przyszła wtedy, gdy Trynkiewicz miał wyjść na wolność. W Piotrkowie te rodziny znali wszyscy. Przez lata żyli z piętnem rodziców, rodzeństwa zamordowanych chłopców. Mówiło się o nich, pokazywano palcami na ulicy. Jak w takich okolicznościach poradzić sobie z traumą, którą non stop ktoś ci przypomina?

Matki chłopców brały udział w wizji lokalnej. Stanęły z zabójcą ich dzieci twarzą w twarz.

To była dla nich kolejna trauma. Śledczy powiedzieli im, że może wziąć w tym udział jedna osoba z rodziny i od razu zasugerowali, żeby to były matki. Bali się reakcji ojców, tego, że dokonają na Trynkiewiczu samosądu, dlatego też przyglądali się tej wizji z daleka. Jak wyglądała ta konfrontacja? Matki zadawały pytania: "A czy Ty wierzysz w Boga?!", "A czy dzieci widziały trwogę, tę mękę jeden drugiego?"; "Dlaczego tym dzieciom zostało odebrane życie?". On na te pytania spokojnie odpowiadał. Ta wymiana zdań jest naprawdę wstrząsająca. Wśród pytań, które wtedy padły, pojawiły się też takie, czy Trynkiewicz jest satanistą i czy cztery ozdobne gwoździe, które wbił w drzwi swojego mieszkania oznaczały cztery ofiary.

No właśnie. Wspomniałaś już wcześniej, że podczas pracy nad książką, zauważyłaś, że w tej historii jest wiele pytań, na które nie ma odpowiedzi. Czy ten wątek satanistyczny był jednym z tych pytań?

Gdy analizowałam tę sprawę, rozmawiałam z ludźmi, zaczęłam się bardzo poważnie zastanawiać, czy faktycznie Trynkiewicz mógł sam dokonać tej zbrodni. Czy możliwe jest, że zabił kilkoma ciosami nożem trzech wysportowanych chłopców. Nie podał im żadnych leków, nie byli otumanieni. Jeden z milicjantów, którzy w tamtym czasie prowadzili tę sprawę, przyznaje, że odpuścili dodatkowe wątki, gdy tylko ujęli sprawcę, a były to tropy, które rzeczywiście mogły wskazywać, że Trynkiewicz nie działał sam.

Co to były za wątki?

Jednym z nich była postać mężczyzny w czarnym dresie i słomkowym kapeluszu, który krążył po okolicy. Wielu świadków miało widzieć chłopców w jego towarzystwie. Ojciec Krzysia Kaczmarka informował milicję, że za zabójstwem jego syna oraz Tomka Łojka i Artura Kawczyńskiego stoi nie tylko sam Trynkiewicz, ale grupa satanistów. Mówił, że po śmierci syna, ktoś otruł im psa. Na cmentarzu widywano ubranego na czarno mężczyznę, który wypytywał o groby zamordowanych. W okolicach strzelnicy, gdzie chłopcy byli widziani ostatni raz, ktoś na drzewach powycinał satanistyczne znaki. Z racji tego, że w PRL-u historie z satanistami nie były czymś wyjątkowym, ten wątek szybko zszedł na dalszy plan. Nie wyjaśniono też, co Trynkiewicz robił z chłopcami przed ich zamordowaniem. Czy wykorzystał ich seksualnie, czy też nie? Jak przewiózł zwłoki do lasu, skoro jego matka uważała, że nie potrafi prowadzić samochodu.

Czy ofiar Trynkiewicza mogło być więcej?

Przy okazji tej sprawy, okazało się, że wcześniej Trynkiewicz udusił Wojtka Pryczka. Tuż po jego śmierci słał jeszcze anonimy do jego matki, żądając okupu. Chłopiec był tak naprawdę jego pierwszą ofiarą. Milicjant, z którym rozmawiałam, stwierdził, że w województwie piotrkowskim innych ofiar Trynkiewicza nie było, ale czy nie było ich w innych województwach tego już nie sprawdzano, a pewności, że nie mordował nie ma. Moim zdaniem w trakcie tego śledztwa popełniono bardzo wiele błędów i zaniedbań, ale dziś nie da się ich już naprawić.

Udało ci się porozmawiać z matką Trynkiewicza. Jak ona podchodzi do tych wydarzeń sprzed lat?

Trynkiewicz jest z matką bardzo emocjonalnie związany. Z nikim nie ma tak bliskiego kontaktu, jak z nią. To właściwie jedyna osoba, której on się słucha i czego by nie powiedziała, to on to robi. Przez lata mieli tylko siebie. Ojciec Trynkiewicza zmarł kilka lat temu. Urszula Trynkiewicz jest żywotną starszą panią, która w codziennym życiu próbuje wymazać to, co się stało te 30 lat temu. Ma kota, jeździ na działkę, jest lubiana przez sąsiadów. Gdy zaczepiłam ją pod blokiem, jeden z sąsiadów zapytał, czy nie trzeba jej pomóc. Widać, że może liczyć na tych, którzy mieszkają wokół niej i w razie,czego, obronią ją przed atakami. W krótkiej rozmowie, którą z nią przeprowadziłam, powiedziała, że to jej syn, którego kocha mimo tego, co zrobił. W zeznaniach wspominała, że już na studiach zażywał relanium, że był od niego uzależniony. Gdy z nią rozmawiałam, również stwierdziła, że zabójstwa dokonał pod wpływem narkotyków, nie wiedział, co robi i stracił rozum.

Kiedykolwiek była na nią nagonka ze strony mieszkańców?

Mówiła mi, że ludzie od początku ją wspierali i bardzo jej współczuli. Moim zdaniem ona sama tę przeszłość nieco idealizuje albo bardzo skutecznie zaciera, bo gdyby rzeczywiście atmosfera wokół niej i jej męża była tak dobra, to nie musieliby się wyprowadzić z tamtego miejsca na obrzeża miasta. Ale teraz, po tym, jaka była reakcja jej sąsiada, sądzę, że rzeczywiście ma wsparcie. Sama przyznała, że gdy wysyła Mariuszowi paczki do Gostynina, to jeden z sąsiadów pomaga jej zanosić je na pocztę. Codziennie rozmawia z nim przez telefon, w domu ma jego obrazy i kartki z wierszami, bo Trynkiewicz dużo pisze i maluje. Brat Tomka Łojka również uważa, że ta kobieta nie jest niczemu winna, bo przecież to nie ona zabiła.

A ona sama chciała się kiedyś spotkać z rodzicami zamordowanych chłopców?

To było jedyne pytanie, na które zareagowała nerwowo. Zapytała mnie, po co miałaby to robić, co miałaby im powiedzieć. Podobnie zresztą reaguje na słowa "morderca" i "pedofil". Kiedy poszłam z nią porozmawiać, wiedziałam, że nie mogą paść ani razu, bo to byłby koniec rozmowy.

Jak zareagowała na wiadomość, że chcesz pisać książkę?

Stwierdziła, że i ona, i Mariusz nie chcą tej książki. Mówiła, że gdyby nie dziennikarze, to ona też by już o całej sprawie nie pamiętała. Po wyjściu z więzienia w 2014 roku, obydwoje wierzyli, że on wróci do normalnego życia, będzie funkcjonował w społeczeństwie. Świetnie się do tego przygotował, był zorientowany w tym jak wygląda życie na zewnątrz. To nie był człowiek zamknięty i odizolowany przez 25 lat. Chciał po wyjściu zmienić nazwisko, ale się przestraszył tego, co się działo wokół jego wyjścia. Miał świadomość, że może zostać zlinczowany, dlatego też i on, i jego bliscy pogodzili się z tym Gostyninem.

Z Trynkiewiczem nie udało ci się porozmawiać?

Z dziennikarskiej uczciwości próbowałam trzykrotnie się z nim skontaktować. Najpierw telefonicznie, kiedy usłyszałam "Dziękuję. Nie jestem zainteresowany", potem mailowo. Byłam też w Gostyninie, ale nie chciał się ze mną widzieć. Więcej już nie nalegałam. To nie jest autorytet, osoba, o którą, uważam, że trzeba zabiegać. To on, nawet będąc tam, decyduje o tym, z kim się widuje, co robi, kiedy i z jakiej terapii korzysta. Jeszcze raz podkreślę - ma to wszystko, czego nikt nie zapewnił przez lata rodzinom ofiar.

Mariusz Trynkiewicz – polski seryjny morderca i przestępca seksualny, przez prasę nazwany "szatanem z Piotrkowa". Pracował jako nauczyciel wychowania fizycznego. Za zabójstwo czterech chłopców dokonane w lipcu 1988 roku został skazany na karę śmierci, zamienioną później (na mocy amnestii) na 25 lat pozbawienia wolności. Dopuścił się ich w trakcie przerwy w odbywaniu kary za molestowanie seksualne na innych małoletnich. lipca 1988 roku, zwabił do swojego mieszkania przypadkowo spotkanego, 13-letniego Wojciecha Pryczka. Następnie chłopca molestował i udusił. Ciało ofiary zakopał w lesie. 29 lipca 1988 roku, w podobnych okolicznościach, zwabił do swojego mieszkania i zabił nożem trzech chłopców: 11-letniego Tomasza Łojka oraz 12-letnich Artura Krawczyńskiego i Krzysztofa Kaczmarka. Ciała wszystkich ofiar po kilku dniach wywiózł do lasu i podpalił. Odbywanie kary zakończył 11 lutego 2014 roku. Po wyjściu z więzienia, został uznany za osobę stwarzającą zagrożenie i skierowany do zamkniętego ośrodka w Gostyninie. 30 października 2015 roku odbył się w nim ślub Trynkiewicza.

*Ewa Żarska - dziennikarka telewizyjna, od lat związana z Telewizją Polsat i Polsat News. Autorka głośnego reportażu "Mała prosiła, żeby jej nie zabijać", nagrodzonego w plebiscycie MediaTory. Nominowana do wszystkich prestiżowych nagród dziennikarskich w Polsce w kategoriach dziennikarstwo śledcze i reportaż. Urodziła się w Piotrkowie Trybunalskim, od lat mieszka w Łodzi.