Decyzja o wpisaniu szefowej Fundacji Otwarty Dialog na czarną listę SIS i objęcie jej zakazem wjazdu do strefy Schengen była błędem. Tak jak przewidywaliśmy w DGP, motywowana – w dużej mierze politycznie – ofensywa przeciw Ludmyle Kozłowskiej wcześniej czy później napotkałaby na opór ze strony któregoś z państw UE, które podziela pogląd o kryzysie demokracji w Polsce. Niezależnie od poważnych wątpliwości wokół finansów FOD, na podważenie decyzji polskich władz jako pierwsi zdecydowali się Niemcy. Berlin brutalnie i bez skrupułów pokazał władzom w Warszawie środkowy palec. I po raz kolejny udowodnił, że nie traktuje polskiego rządu poważnie.

Reklama

Tak jak pisaliśmy wcześniej, polityka rządu wobec Kozłowskiej jest błędem. Bez publicznego przedstawienia wiarygodnych dowodów, bez postawienia zarzutów i bez prawa do obrony uderzono w małżeństwo, które jednoznacznie opowiedziało się po stronie opozycji. Przypomnijmy, że z oświadczenia Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, wbrew tezom lansowanym przez część prawicowych mediów, nie da się wysnuć wniosków o agenturalnych powiązaniach ukraińskiej aktywistki. Jest za to mowa o wątpliwościach natury finansowej. Chociaż kontrola skarbowa w Fundacji jeszcze się nie zakończyła.

Błędem o znacznie większej sile rażenia było jednak wmieszanie się w ten spór Niemiec. Władze w Berlinie będą oczywiście tłumaczyły, że Kozłowska wjechała do RFN na zaproszenie działających niezależnie od egzekutywy posłów Bundestagu. Taką wersję można jednak włożyć między bajki. Wystawienie narodowej wizy niemieckiej dla osoby objętej zakazem wjazdu do strefy Schengen wymagało zgody niemieckich służb specjalnych. A konkretnie zajmującego się bezpieczeństwem wewnętrznym Urzędu Ochrony Konstytucji i Federalnej Służby Wywiadowczej. Te dwie instytucje z Bundestagiem oczywiście nie mają nic wspólnego. W niemieckim systemie politycznym nie mogą one jednak działać bez zgody i wiedzy rządu RFN.

W tym sensie decyzja Berlina jest dla Polski rujnująca. Po pierwsze, obie służby specjalne, zgadzając się na wizę dla Kozłowskiej, dały do zrozumienia, że nie wierzą w zapewnienia polskiej ABW (niezależnie od stanu faktycznego). Po drugie, w domniemany sposób w świat poszła informacja, że w związku z tym Polska instrumentalnie wykorzystuje SIS. I to po raz drugi z rzędu, wcześniej Niemcy w ten sam sposób przyznały wizę odpowiedzialnemu za wstrzymanie ekshumacji polskich żołnierzy na Ukrainie Swiatosławowi Szeremecie. Do systemu SIS dodano go na wniosek Warszawy, która wkrótce potem po cichu się z tej decyzji wycofała.

Po trzecie, Warszawa zapłaci koszty wizerunkowe. W Bundestagu debatowano bowiem o stanie demokracji w Polsce dokładnie na tej samej zasadzie, jak dyskutowało się o Ukrainie w czasach Wiktora Janukowycza. A Fundacja Otwarty Dialog, słynąca przede wszystkim ze znakomitego PR, z pewnością wykorzysta zaproszenie wystosowane na tak wysokim szczeblu do lewarowania swojego wpływu na unijnych korytarzach i otwierania kolejnych drzwi. Wątpliwe, by o to właśnie chodziło politykom polskiego obozu rządzącego.

Berlin powiedział naszym służbom „sprawdzam”. W tej sytuacji jedyne, co może zrobić Polska, to przedstawić wiarygodne dowody na uwikłanie Kozłowskiej i FOD w szkodliwą dla państwa działalność. Albo – inaczej mówiąc - udowodnić, że władze w Berlinie pomyliły się wydając wizę Ludmyle Kozłowskiej. Obawiamy się jednak, że - poza wątpliwościami karno-skarbowymi - Polska nic twardego na nią nie ma. A czy kwestie karno-skarbowe są wystarczającym powodem, by wpisywać ją do SIS? Pytanie jest otwarte i zasadniczo nie powinni na nie odpowiadać Niemcy.

Reklama