Marcin Herman: Czy po śmierci Aleksandra Litwinienki stara się pani kontynuować jego działalność?
Marina Litwinienko: Za życia Saszy nigdy nie pisałam żadnych oświadczeń, nie brałam udziału w żadnych oficjalnych spotkaniach, konferencjach prasowych. Oczywiście jego działalność w dużej części była niebezpieczna dla mnie i syna, dlatego w końcu musieliśmy wyjechać z Rosji. Sasza chronił rodzinę, jak tylko mógł. Tylko on był na widoku, w centrum wydarzeń. Po jego śmierci musiałam jednak odpowiedzieć na pytanie: kto zabił Saszę i dlaczego? To dla mnie zasadnicza sprawa i dlatego zostałam współautorem książki "Śmierć dysydenta", wystąpiłam w filmie "Bunt. Sprawa Litwinienki", zabieram publicznie głos. Nie stałam się jednak bojownikiem, jak Sasza, nie chcę wygłaszać też ocen politycznych. Po prostu bronię dobrego imienia mojego męża, ponieważ to, co niektórzy o nim mówili, jak go oczerniali, te insynuacje, że był nikczemnikiem, przestępcą, zdrajcą, złym człowiekiem sprawiły, że nie mogę stać z boku. Za życia Saszy zawsze go wpierałam, teraz również.

Spotyka się pani z ludźmi w różnych krajach, którzy często nie mają dużej wiedzy o sytuacji w Rosji. Jak reagują na nazwisko Litwinienko, na to, co mówił i robił pani mąż?

Reakcja jest na ogół wzruszająca. Nie ma też problemów ze zrozumieniem postawy Saszy i tego, o czym mówił. Nie są to dla nich sprawy niezrozumiałe czy mało wiarygodne. Najbardziej jednak poruszyły mnie rozmowy z japońskimi dziennikarzami, a więc ludźmi z kraju, który był ofiarą ataku atomowego.

O zabójstwo pani męża Scotland Yard i brytyjska prokuratura oskarżyły Andrieja Ługowoja, byłego oficera FSB. Ustalono, że w sprawę mogą być zaangażowane rosyjskie służby specjalne. Co pani sądzi o ustaleniach śledztwa?

Od samego początku zaufałam brytyjskim śledczym. Śledztwo zaczęło się, gdy jeszcze Sasza żył. Mimo że był w bardzo ciężkim stanie i trudno było mu mówić, złożył zeznania. Przesłuchanie trwało kilka godzin. Ci przesłuchujący profesjonaliści wychodzili od Saszy ze łzami w oczach. Potraktowali sprawę bardzo osobiście, również dlatego, że Sasza był oficerem jak oni. Gdy Scotland Yard zakończył dochodzenie, widziałam, jak sprawnie i dokładnie pracuje prokuratura. Dlatego nie wierzę stronie rosyjskiej, która nazywa to śledztwo niekompetentnym.

Czy wróci pani kiedyś do Rosji?

Dla mnie Rosja to przede wszystkim ludzie, których kocham. Wierzę, że sytuacja w moim kraju się zmieni, i będę mogła pojechać tam i swobodnie mówić prawdę o moim mężu. Wierzę, bo historia pokazała, że czasem wszystko może zmienić się z dnia na dzień, wierzę też, że sami Rosjanie chcą żyć w lepszym kraju.







Reklama


Marina Litwinienko, wdowa po Aleksandrze Litwinience, współautorka książki "Śmierć dysydenta...", wzięła udział w filmie dokumentalnym Andrieja Niekrasowa "Bunt. Sprawa Litwinienki", oskarżając o udział w zabójstwie władze Rosji.