Kamila Wronowska: Kiedy tydzień temu przeprowadzałam z panem wywiad, nie wspominał pan, że może odejść z SLD. Co takiego stało się przez ten tydzień, że jednak zdecydował się pan odejść z Sojuszu?
Leszek Miller: Nie byłem zdecydowany, żeby podjąć ten krok, bo jest to dla mnie wybór dramatyczny. Podjąłem tę decyzję dopiero w sobotę na samym posiedzeniu Rady Krajowej SLD pod wpływem klimatu i samego przebiegu tego spotkania.

Jaki był klimat?
W posiedzeniu uczestniczyła firma, która została wynajęta przez partię, i prezentowała strategię wyborczą. Najbardziej uderzyły mnie dwie rzeczy. Po pierwsze, że wyraźnie chodziło Olejniczakowi o to, by padły słowa ze strony tej firmy, iż mój start na listach LiD jest obarczony wielkim ryzykiem dla LiD.



Reklama

Chodziło o taką jakby profesjonalną podbudowę słów, które wcześniej z ust niektórych działaczy SLD padały. Po drugie, firma zaprezentowała tezę, że na dobrą sprawę w kampanii trzeba tylko walczyć o młody elektorat PO. Bo ten stary elektorat jest skazany na LiD, bo nie ma na kogo innego głosować. To mnie bardzo zraziło. Uważam, że partia, do której jeszcze niedawno należałem, podchodzi z taką skrywaną niechęcią do ludzi, którzy przez wiele lat głosowali na Sojusz.

Wtedy pan oświadczył, że odchodzi?

Tak. Wystąpiłem i od razu w pierwszych słowach powiedziałem, że żegnam się z nimi, ale nie z wami. Czyli, że żegnam się z kierownictwem SLD, a nie z ludźmi SLD, którzy myślą podobnie jak ja.

Jeśli z tymi ludźmi pan się nie żegna, to co to oznacza? Będzie pan kandydować?
Nie. Chodziło mi o to, że będziemy się spotykać przy różnych okazjach. Bo ideały lewicy nie są przyporządkowane do jednej lub drugiej partii politycznej.

A jaka była mina szefa Sojuszu, gdy oświadczył pan, że odchodzi?
Nie wiem, bo patrzyłem na salę. A na sali było ogromne zaskoczenie i chyba przygnębienie. Ale to jest hipokryzja ze strony Olejniczaka, który mówi, że przełomem jest to, że mnie i Marka Dyducha nie ma na listach. I że świadczy to o otwarciu się SLD na młodzież. To pytam, kim jest Krzysztof Janik, który dwa lata temu nie zdobył mandatu, a dziś jest na liście? A Szmajdziński, Kurczuk, Zemke? To są dwudziestolatkowie?

To jest koniec pana gry politycznej czy właśnie początek?
Ja nie gram. Z SLD de facto zostałem wypchnięty. Nie chciałem sam odchodzić. Ale zrozumiałem, że miejsce w Sojuszu jest dla mnie coraz bardziej ograniczone. Ja nie mogę zgodzić się na sytuację, w której należę do partii, która z góry zakłada, że nie mogę kandydować.

Kto pana wypchnął? Olejniczak?
Oczywiście, że nie. Olejniczak jest za słaby, żeby na takie rzeczy się decydować. Ale za Olejniczakiem jest Aleksander Kwaśniewski.

To przez Kwaśniewskiego?
Już dawno temu Kwaśniewski mówił, że moje miejsce jest w Parlamencie Europejskim. A Wojtek Olejniczak wykonywał jego polecenia. Pewnie w sobotę zadzwonił do Waszyngtonu i powiedział: Panie prezydencie, zadanie zostało wykonane.

Nie ma pan chęci odegrać się na Kwaśniewski za to wszystko?

Kwaśniewski ma nade mną przewagę. To wynika z rozmaitych jego powiązań, pozycji w sondażach. Mnie bardzo trudno z tą pozycją się zmierzyć.

Odszedł pan z SLD, ale nie powiedział pan, jak zrobił to w piątek Jan Rokita, że odchodzi z polityki.
Wyznanie Rokity nie jest do końca trafne. Bo on zawsze będzie postacią polityczną, nawet jak będzie mówił, że nie jest. Jest wiele nazwisk w Polsce, które nie zedrą z siebie stygmatu politycznego.

Myśli pan o stworzeniu w przyszłości swojej partii?
Muszę to wszystko jeszcze dokładnie przemyśleć i otrząsnąć się z tego. Oczywiście, będę musiał się na coś zdecydować.

Jak rodzina zareagowała na to, że rzucił pan legitymację SLD?
Nie rzuciłem legitymacji. Zachowam ją na pamiątkę, bo członkostwo w SLD będzie nadal żyło w mojej pamięci. Rodzina mnie wspiera. Pomaga mi to wszystko znosić.