Są granice?
Nie, nie ma. Nie sądzę, że są. Przekraczanie granic jest częścią polskiej duszy. Patos jest nieznośny, męczy, nudzi. Dlatego działam w przestrzeni karnawału.
Chyba jednak w przestrzeni polityki.
Też.
Na zamówienie polityków.
Nie, przy wsparciu instytucji miejskiej. Dom Spotkań z Historią zamówił musical o polskich avengersach – "Herosi transformacji. Ostateczne starcie". Głównym wątkiem jest II Plan Balcerowicza, w którym napędem PKB będzie popkultura: komiksy, seriale, musicale. Byliśmy karnawałową równowagą dla bardziej poważnych działań związanych z obchodami rocznicy 4 czerwca.
Na 25-lecie 4 czerwca prezydent Komorowski firmował imprezę z czekoladowym orłem, różowymi flagami.
I zbiera za to cięgi do dzisiaj. Być może to nauczka, żeby to twórcy, a nie politycy zajmowali się przestrzenią artystyczną. Mam wrażenie, że transformacja jest nieopowiedziana. Ten smętny toast przy Niespodziance to raczej stypa niż święto. A ja myślę, że karnawał to jest klucz do historii Polski. W 1989 r. na chwilę odrodziła się atmosfera solidarnościowa z 1980 r., karnawałowa właśnie – i szybko zniknęła. Wciąż czuje się nostalgię i trwa rozliczanie tego karnawału – kto z kim pił w Magdalence, kto się z kim bawił, a kto tylko stał pod ścianą... Wszędzie żale i tęsknota za wspólnotą, za byciem razem, zabawą, którą nam ukradziono. Z drugiej strony widać, że ludzki aspekt historii ginie w publicystycznych bitwach, ciężkich dyskusjach, nadprodukcji analiz. Znika ciekawość i przyjemność opowiadania współczesnej historii, męczymy się, frustrujemy, brakuje syntezy. Ludzie uciekają w dobrze opowiedziane seriale, odłączają się od rzeczywistości. Rozumiem to, ale czy rzeczywistość jest naprawdę tak straszna, żeby nie można było o niej rozmawiać kreatywnie? Przygotowując "Herosów", wpadło mi do głowy, żeby to Leszek Balcerowicz został głównym bohaterem. Postanowiłem umusicalowić transformację, Plan Balcerowicza, Lecha Wałęsę, Danutę Wałęsową, grubą kreskę, ośmiorniczki... Opowiedzieliśmy transformację przez popkulturę. Politycy coraz częściej flirtują z masami – w sieci. Wchodzą w lajki, memy, tweety, hejty, trolle. Proszę spojrzeć na Lecha Wałęsę. To jest król internetu.
Leszek Balcerowicz mówił mi, że już wieczorem obmyśla tweety na następny dzień.
Próba przetłumaczenia dawnej polityki na nowoczesny język to świetny materiał na musical. Artyści mają obowiązek szukać nowej syntezy współczesności, zwłaszcza gdy internet rozbudza głód szybkich odpowiedzi i mnoży armię ekspertów od wszystkiego. Po każdych wyborach natłok analiz przytłacza, zabija ciekawość i nudzi. Pozostaje już tylko spierdalać jak najdalej, schować się i czekać, co dalej będzie, albo robić bezpieczne, apolityczne rzeczy. Myślę, że niestety już wielu artystów wybrało tę drogę.
Ze strachu przed polityką, konsekwencjami?
Ze strachu przed utratą stabilizacji. Z wygody i lenistwa. Niepokoi mnie pesymizm ludzi, którzy mówią, że nie da się zbudować żadnej wspólnoty, że Polska jest tak podzielona, że w zasadzie jest już po zawodach, wolność została odebrana, uciekajmy. Panika nie jest twórcza. Czy obrońcy wolności i demokracji oprócz histerycznych haseł umieją wygenerować naprawdę ciekawą wizję, która porywa? Która nie żeruje na lęku? Czy mają pomysł na kulturę, która będzie równocześnie inteligentna i popularna? Teatr odkrywa taką formę, która kulturę wysoką miesza z niską – to musical. Na ostatnim spektaklu "Herosów transformacji" Balcerowicz-aktor ze sceny patrzył na prawdziwego Balcerowicza na widowni. Wspaniałe napięcie i komizm równocześnie w widzu i aktorze. Przed wyborami prezydenckimi w Ameryce do programu Jimmy’ego Fallona przyszedł Donald Trump. Fallon go parodiował, sprawdzał, czy ma prawdziwe włosy, a Trump w tym wszystkim się dość dobrze bawił. Marzy mi się coś takiego w Polsce. Marzy mi się kultura, która odwiesza agresję, pokazując politykę jako część karnawału.
Powiedział pan przecież przed chwilą o wyluzowanym Balcerowiczu.
Zanim pojawił się luz, było napięcie, bez jednego nie ma drugiego. Przetworzenie realnej biografii w spektaklu szalonej trupy nie musi być przyjemne, a dla aktorów bohater na widowni to też stres. Ale warto konfrontować fikcję i rzeczywistość. Po spektaklu w garderobie aktorzy wyskakują ze spoconych trykotów, nagle wchodzi widz, ktoś krzyczy "ku…, zamknąć drzwi, przebieram się" – a to prawdziwy Leszek Balcerowicz z małżonką. Uwieczniliśmy to zderzenie światów na zdjęciach. Najlepsze jest Michała Meyera – scenicznego Balcerowicza, z prawdziwym Wielkim Transformatorem. Magia.
Odciął wszystko grubą kreską?
Przypomniał, że wtedy, w 1989 r., wielką reformę państwa robili trzydziesto-, czterdziestolatkowie, czyli w zasadzie młodziaki. Abstrahując od politycznej oceny transformacji, 800 dni Balcerowicza to świetny materiał na sztukę albo scenariusz filmowy: grupa młodych ekonomistów pod presją czasu podejmuje decyzje, które do dzisiaj wzbudzają ekstremalne emocje. Rozrywkowa forma odkrywa ogromny potencjał dramatyczny w historiach początków transformacji. Moja ulubiona postać to założyciel lunaparku Cricoland pod Pałacem Kultury – klaun Crico, który po bankructwie został doradcą Leppera do spraw kultury i podobnie jak Lepper skończył tragicznie. W spektaklu klauna Crico genialnie "wyśpiewał" Ralph Kaminski. Młodzi doktoranci ekonomii, klauni, profesorowie, striptizerki, artyści biznesu – na ile bohaterowie początków wolności to mityczni herosi, a na ile ściema? Wychodzi na to, że jedno i drugie. Prawda i blef równocześnie. Zapominamy o tym dzisiaj, śnimy o jakichś superbohaterach bez skazy i to nas zabija, pojawia się depresja, lęki.
U pana też?
Też. Myślę, że wszyscy to odczuwamy.
Kto "wszyscy"? 45 proc. społeczeństwa jest raczej zadowolone z tego, co się dzieje w Polsce.
Myślę, że całe społeczeństwo żyje w lęku, tylko odreagowuje inaczej. Ale patrzę z mojej warszawsko-sanockiej perspektywy.