Gdyby duet kobiet rozpoczął kampanię polityczną pod hasłem, powiedzmy, "inne PO" i zmusił przewodniczącego Platformy do ustąpienia w tak ważnej sprawie, jak warszawska lista wyborcza, satysfakcja Nowackiej byłaby zrozumiała. Tyle że nie było takiej kampanii, nie było starcia z okopanym na swoich pozycjach Grzegorzem Schetyną, nie ma też żadnego sukcesu, poza wygraną Schetyny, który mianował na listach w całej Polsce, kogo chciał. Nowacka nie rozumie, przynajmniej na głos, że "awans” Kidawy-Błońskiej na premiera jest skutkiem tego, że jest ona człowiekiem zgody i porozumienia ze Schetyną.
Nie może dziwić, że Schetyna chciał w Warszawie Kidawy-Błońskiej. Wiceszefowa PO nie jest osobą samodzielną w wymiarze politycznym (ma za małe poparcie) ani w wymiarze intelektualnym. Proszę mnie dobrze zrozumieć: nie napisałem w wyszukany sposób, że Kidawa-Błońska "jest głupia", i nie mam powodu myśleć, że jest. Mówię o postawie politycznej: przez te wszystkie lata unikała wrażenia, że interesuje ją ideologia, myśl polityczna i poszukiwanie odpowiedzi na pytanie o intelektualne podglebie, na którym rośnie jej partia. "Skupmy się na pracy, ciężkiej pracy" – taki był kierunek odpowiedzi Kidawy (podobnie było z Beatą Szydło).
Nie, żeby Schetyna nadmiernie przejmował się intelektualnym ciężarem Platformy, broń Boże, niemniej czasem, w ułomny sposób, coś zamarudził o "konserwatywnej kotwicy", o "chadeckości" etc. Wymyślenie języka, w którym wolność, solidarność, Bóg, godność narodowa, pomoc społeczna i konieczna dawka rywalizacji zostaną przekonująco i spójnie wyważone, jest dla PO potrzebą pilną, niemniej Schetyna uważał do tej pory, że gdy PiS jest u władzy, to doktryna polityczna sama się pisze - zniszczyć PiS! Pomylił się, mianując jednak Kidawę-Błońską na wirtualną panią premier. Dał tym wszystkim znak, żeby nie wyskakiwać teraz z pomysłami i teoriami.
Reklama