Przez Sejm sunie "pisowski walec" wprowadzający kontrowersyjne zmiany w systemie sądowniczym. Ziobryści wprowadzili pakiet poprawek, który jedynie pudruje najbardziej dyskusyjne rozwiązania, a ludzie Jarosława Gowina zaproponowali preambułę - chyba tylko po to, by poprawić sobie samopoczucie przy głosowaniu za ustawą, bo przecież żadnego realnego znaczenia taka preambuła nie ma.

Reklama

Wiele osób zastanawia się, dlaczego PiS akurat teraz forsuje pomysły uderzające w środowisko sędziowskie i dopuszcza do tego, że w telewizji widzimy rozgrzane do czerwoności paski informacyjne i "wydania specjalne".

Po pierwsze, okres przedświąteczny sprzyja tego rodzaju działaniom. Ludzie są coraz bardziej pogrążeni przedwigilijnym amoku, ich największym zmartwieniem jest to, co położą pod choinką i na świątecznym stole, powoli zaczyna się też exodus w rodzinne strony. To nie są sprzyjające warunki do nadmiernego zainteresowania polityką i tym, co wyprawia się na Wiejskiej. Przekonała się o tym także opozycja, która w kulminacyjnym dniu protestów nie wyprowadziła na ulice polskich miast zbyt wielu ludzi (sam Grzegorz Schetyna przyznał, że w tym okresie trudno koordynować takie działania). Ba, nawet owa opozycja ma problem z mobilizacją, skoro potrafi "zaspać" na kluczowe - z wizerunkowego punktu widzenia - głosowanie.

Po drugie, PiS musiał jakoś zareagować. Oczywiście można dyskutować, czy zamiast dokręcać śrubę sędziom i wystawiać nas na otwarty konflikt z nową Komisją Europejską, nie lepiej byłoby np. opublikować listy poparcia dla członków KRS czy zorganizować "okrągły stół", na wzór tego oświatowego. Można się też zastanawiać, po co uruchamiać legislacyjny ekspres i nocny tryb obrad w sytuacji, gdy za chwilę Senat na miesiąc czasu zaciągnie hamulec. Pewne jest jednak to, że pełzająca wojna o wymiar sprawiedliwości zaczęła być dla PiS niebezpieczna. Do tej pory to był konflikt elit politycznych, sędziowskich i prawniczych. Sprawa raczej nie dotykała bezpośrednio Kowalskiego. Dziś zaczyna go dotykać, bo pojawiają się przykłady rozpraw, np. rozwodowych, w których wytaczany jest oręż w postaci kwestionowania statusu części składu sędziowskiego. Jeśli dodać do tego kompletny brak przełożenia dotychczasowych reform PiS na zwiększenie efektywności działania wymiaru sprawiedliwości, rządzący stanęliby przed realnym problemem regresu społecznego poparcia dla dalszych zmian.

Po trzecie awantura wokół tzw. ustawy represyjnej stanowi doskonałą zasłonę dymną dla innych zmian, które w normalnych okolicznościach wywołałyby kolejny ostry konflikt. I tak np. do Sejmu trafił projekt ustawy, kierujący kolejną transzę pieniędzy do mediów publicznych (choć bardziej adekwatne określenie to "media rządowe") za utracone wpływy abonamentowe. Wartość rekompensaty ma wynieść tym razem rekordowe 1,95 mld zł. Będzie ona wypłacona w postaci obligacji wyemitowanych przez Skarb Państwa. Dla porównania, w 2017 roku sprzyjające PiS media rządowe otrzymały 980 mln zł, w 2018 roku - 1,26 mld zł (również w postaci obligacji).

Inny przykład? W wykazie prac legislacyjnych Rady Ministrów pojawił się projekt ustawy o zmianie niektórych ustaw w związku z promocją prozdrowotnych wyborów konsumentów autorstwa ministerstwa zdrowia. Ustawa wprowadza de facto nowy parapodatek - tzw. opłatę cukrową i opłatę od "małpek", czyli alkoholi w butelkach o pojemności do 300 ml. Jak podaje Money.pl, opłata ma wynieść do 1 zł za każdy litr napoju słodzonego. Złotówka od każdej małpki ma być pobierana także od sprzedawców (przewiduje się, że łączna opłata będzie odprowadzana w 50 proc. do gmin, na terenie których odbywa się sprzedaż, a w połowie do NFZ). A więc albo producenci i sprzedawcy zmniejszą swoje marże, albo przerzucą koszty na konsumentów, podwyższając ceny produktów. Mechanizm jest tak skonstruowany, że zasadne staje się pytanie, czy rzeczywiście chodzi o walkę z otyłością i alkoholizmem, czy o dodatkowe wpływy do "zbilansowanego" budżetu państwa.

Dość wspomnieć, że - przynajmniej chwilowo - nie rozmawiamy już tak intensywnie o prezesie NIK Marianie Banasiu. A publikacja raportów NIK w sprawie GetBack czy Krajowej Administracji Skarbowej - a więc potencjalnie niewygodnych dla władzy - opóźnia się. Chwilowy spokój ma też Stanisław Piotrowicz, powołany niedawno do Trybunału Konstytucyjnego głosami tych, którzy najgłośniej domagają się "dekomunizacji" polskiego wymiaru sprawiedliwości. Nie przejmujemy się tym, w jakich bólach wdrażana jest Baza Danych o Odpadach obejmująca od stycznia 2020 roku grupę 1,5 mln przedsiębiorców (aktualnie szturmujących urzędy marszałkowskie - ten w woj. mazowieckim każdego dnia rejestruje 2 tys. zgłoszeń do bazy, a jak przyznają urzędnicy - sytuacja jest bardzo trudna).

Przesadnego wrażenia zdaje się nie robić to, że od Nowego Roku teoretycznie grozi do 1 tys. zł kary za niezarejestrowanie auta w ciągu 30 dni, a w praktyce przepisy są tak nieprecyzyjne, że starostowie boją się je stosować. Szczególnych emocji chwilowo nie budzi nawet coraz bardziej krystalizująca się operacja pt. podział administracyjny województwa mazowieckiego czy podjęcie prac nad projektem ustawy mającym uregulować dostęp do stron pornograficznych.
To tylko przykłady z ostatnich dni i godzin. W żaden sposób nie chodzi o deprecjonowanie znaczenia wojny o kształt polskiego wymiaru sprawiedliwości, który - jak się zdaje - wszedł w kulminacyjną i najmniej przewidywalną fazę. Chodzi wyłącznie o to, by w okresie wzmożenia wokół jednego tematu, nie umknęły nam inne, ważne kwestie. Zwłaszcza te, które miałyby pozostać niezauważone.