IRENA CZARNOWSKA: Walka o prezydencką nominację Partii Demokratycznej jest nadal bardzo zacięta. Czy Hillary Clinton jest w stanie wygrać z Barackiem Obamą?
SALLY BEDELL SMITH*: Przed Hillary Clinton stanęło wyzwanie, którego nigdy się nie spodziewała. Rok temu, kiedy zaczynała kampanię, wszyscy byli pewni, że to ona będzie kandydatem Demokratów. Doradcy Hillary zupełnie nie docenili Baracka Obamy i jego pasji, która zdobywa mu coraz więcej zwolenników. Jeszcze dwa tygodnie temu wszyscy byli pewni, że Hillary z łatwością wygra superwtorek. I rzeczywiście, wygrała w Kalifornii, ale to Obama zdobył więcej stanów. Najbliższe tygodnie będą więc dla byłej pierwszej damy bardzo ciężkie. Ona wprawdzie nadal jest faworytką, ale walka prawdopodobnie będzie trwać do ostatniej chwili – aż do konwencji Demokratów w sierpniu.
Jak chłodna i zdystansowana Hillary Clinton może wygrać z pełnym pasji Barackiem Obamą?
Dla zwolenników demokratów bardzo ważna jest obietnica zmian i tu Hillary będzie niezwykle trudno wygrać z Obamą. Dlatego ona cały czas podkreśla swoje doświadczenie i twierdzi, że funkcja pierwszej damy dobrze przygotowała ją do rządzenia. Obama natychmiast ripostuje, że Hillary to powrót do przeszłości. Trudno w tej chwili powiedzieć, jaką jeszcze strategię może wymyślić sztab Hillary. Sądzę, że będzie nadal podkreślać jej doświadczenie w polityce.
Czy rola pierwszej damy rzeczywiście przygotowała ją do rządzenia Ameryką?
Osiem lat w Białym Domu z pewnością wiele znaczy. Hillary Clinton zna kulisy władzy, brała udział w kształtowaniu polityki i podejmowaniu najważniejszych dla państwa decyzji. Ale ponieważ pełniła funkcję nieoficjalnego doradcy swego męża Billa, trudno ją rozliczyć z tego, co robiła. Jedynym jej oficjalnym zadaniem była reforma służby zdrowia, którą Amerykanie zapamiętali jako największą klęskę administracji Clintona. Zresztą odwoływanie się do czasów prezydentury Billa Clintona może być niebezpieczne. To był wprawdzie okres dobrej koniunktury gospodarczej i względnego spokoju w USA, ale Amerykanom kojarzy się również z rozmaitymi skandalami, o których Clintonowie wolą teraz nie wspominać.
Brzmi to trochę tak, jakby Clintonowie rządzili wówczas razem...
Już w trakcie pierwszej prezydenckiej kampanii Billa Clintona stało się oczywiste, że głosowanie na jedno z małżonków to transakcja wiązana. Kiedy Bill był prezydentem, nie mówiło się o tym wiele, ale teraz oboje Clintonowie chętnie opowiadają o roli Hillary jako tajnego doradcy męża. Bill Clinton obiecał niedawno, że jeśli jego żona wygra wybory, wówczas on będzie jej doradzał w każdej kwestii, dokładnie tak jak ona doradzała jemu. Oboje nawet nie starają się ukryć, że w razie wygranej Hillary w Białym Domu będzie dwoje prezydentów. Poza tym Bill ma tak silną osobowość i chce być w centrum wydarzeń, że z pewnością będzie uczestniczył w rządzeniu krajem. Amerykanie zdają sobie z tego sprawę i coraz częściej mówią nie o kandydaturze Hillary, tylko o „Clintonach”. To byłaby jedyna w swoim rodzaju sytuacja w historii Stanów Zjednoczonych – małżeństwo prezydentów.
Jaka była Hilary jako pierwsza dama?
Niezwykła. Jej biuro - po raz pierwszy w historii USA - mieściło się w zachodnim skrzydle Białego Domu, obok Owalnego Gabinetu. Hillary miała więcej doradców niż jej mąż, uczestniczyła w posiedzeniach rządu, przyjmowała ludzi do pracy i zwalniała ich, zwoływała spotkania z pracownikami administracji prezydenta – do tej pory nikt nie wie, czy z polecenia męża, czy z własnej inicjatywy. Pani Clinton miała wpływ na obsadę najważniejszych stanowisk w państwie, to ona nalegała, by połowę pracowników administracji stanowiły kobiety, i to dzięki niej sekretarzem stanu została Madeleine Albright a prokuratorem generalnym Janet Reno.
To również ona w 1993 roku odwiodła Billa od pomysłu inwazji w Bośni, bo bała się powtórki z Wietnamu. A potem, w 1995 roku, nalegała na inwazję, bo dowiedziała się o zbrodniach wojennych i doszła do wniosku, że dalsza bezczynność może zaszkodzić politycznemu wizerunkowi prezydenta. Wtedy niewielu ludzi zdawało sobie sprawę z jej znaczenia, bo Hillary trzymała się w cieniu i pociągała za sznurki z ukrycia. Jak wspominają jej współpracownicy, lubiła powtarzać „tylko nie zostawiajcie odcisków”. Jednak już wtedy było wiadomo, że Hillary jest jedną z najważniejszych osób w państwie. Kiedy przed zaprzysiężeniem pytano Clintona, z kim chciałby zostać sam na sam przed podjęciem ważnej decyzji, odpowiedział, że z żoną. A nie z wiceprezydentem!
Podobno pracownicy Białego Domu panicznie bali się żony prezydenta.
To prawda. Hillary ma wybuchowy charakter i w każdej chwili mogła z byle powodu ostro kogoś zganić. Wszyscy pracownicy musieli bez przerwy zgadywać, co ona myśli. Nikt nie wiedział, jakich rad udziela mężowi, ale było jasne, że dysponuje dużą władzą. Na dodatek nie mówiła niczego wprost, trzeba było wyciągać wnioski z aluzji i półsłówek.
Jak opisałaby pani Hillary Clinton?
Jest osobą bardzo skupioną na osiąganiu celu, niewątpliwie inteligentną, gorliwą, zdyscyplinowaną, upartą i bardzo skrytą.
Tak skrytą, że w czasie kampanii wyborczej zaledwie dwa razy pokazała jakiekolwiek emocje. Czy pani też uważa, że słynne już drżenie głosu i szkliste oczy przed prawyborami w Iowa były tylko manipulacją?
To, że ludzie nie wiedzą, kiedy ona jest szczera, a kiedy nie, świadczy o odwiecznym problemie Hillary z komunikacją. Ona jest bardzo ostrożna i wyważona, wszystkie jej słowa i działania są zwykle podyktowane politycznymi względami. Nie znaczy to jednak, że Hillary Clinton jest wyprana z emocji, ona tylko - co rzadkie - potrafi szybko pozbierać się i wrócić na pole walki. W mojej książce opisałam co najmniej trzy przypadki, kiedy Hillary w ciężkich chwilach wręcz szlochała. Po przegranych prawyborach w New Hampshire musiała zdać sobie sprawę z tego, że nieoczekiwanie może stracić wszystko, do czego dążyła przez całe życie. Hillary nie ma wytrzymałości swojego męża, któremu wystarczą cztery godziny snu, a tłum i walka poprawiają humor i dodają sił. Hillary stresuje obecność tłumów, wielomiesięczny maraton wyborczy bardzo ją męczy. Chwile słabości są więc zupełnie naturalne, a odbieranie ich jako manipulacji to błąd.
Czy to prawda, że Clintonowie starannie zaplanowali swoją przyszłość w Białym Domu – najpierw dwie kadencje dla Billa, a potem kolejne dwie dla Hillary?
Tak, świadczą o tym ich wypowiedzi. Może nie spisali tego na kartce, ale jeszcze w 1974 roku Bill mówił bliskiemu przyjacielowi, że Hillary kiedyś zostanie prezydentem. To było ponad 30 lat temu! Osiemnaście lat później w czasie własnej kampanii prezydenckiej Bill znowu nie wykluczał, że żona pójdzie kiedyś w jego ślady. W otoczeniu pary prezydenckiej również poważnie spekulowano, że to Hillary a nie Al Gore będzie kolejnym kandydatem Demokratów na prezydenta.
Czym ewentualna prezydentura Hillary będzie się różniła od rządów jej męża?
Sądzę, że Hillary Clinton będzie o wiele bardziej zdyscyplinowanym prezydentem, niż był jej mąż. To główna cecha jej charakteru – ona zawsze trzyma się wyznaczonego planu i dąży do celu, więc w Białym Domu nie będzie chaosu, jaki zawsze towarzyszył Billowi. Hillary będzie również w wielu sprawach bardziej liberalna od męża, którego mimo przynależności do demokratów zawsze ciągnęło w kierunku centrum i który musiał liczyć się ze zdominowanym przez Republikanów Kongresem.
Czy Hillary Clinton ma szansę wygrać wybory?
Tak. Największe szanse na zwycięstwo w jesiennych wyborach mają Demokraci, a pani Clinton jest na najlepszej drodze, by zdobyć nominację swojej partii. Oczywiście obecna kampania jest szalona i pełna niespodzianek, z których główną okazał się Barack Obama. Na jego wiece przychodzą tłumy, których żaden amerykański polityk od dawna nie zbierał. Ponadto mimo swej popularności Hillary ma duży elektorat negatywny. Paradoksalnie jej słabym punktem jest mąż – wielu Amerykanów nie chce powrotu Billa do Białego Domu w jakimkolwiek charakterze. Przeciwko Clintonom przemawia jeszcze jeden mocny argument: Amerykanie lubią dynastie na ekranie, ale nie w Białym Domu. Wielu ludziom z pewnością nie spodoba się sytuacja, w której krajem na zmianę rządzą rodziny Bushów i Clintonów.