Nie możemy jednak udawać przed samymi sobą. Powiedzmy jasno - nowe państwo nie powstało w zgodzie z prawem międzynarodowym. Społeczność międzynarodowa okpiła Serbów, zapewniając ich przez lata o integralności terytorialnej ich kraju.

Nie ma co się łudzić: niepodległość Kosowa jest niebezpiecznym precedensem – inni secesjoniści już przebierają nogami w kolejce do suwerenności. Wśród nich jest Abchazja i Osetia Południowa – terytoria należące do Gruzji, naszego sojusznika na Zakaukaziu.

Reklama

Trzeba sobie uświadomić, że proklamacja nowego państwa nie rozwiązuje żadnego ze starych problemów nieszczęsnej prowincji: ani ogromnego bezrobocia, ani szalejącej przestępczości. Niepodległość nie poprawi także bytu kosowskich Serbów, którzy już teraz są zastraszonymi obywatelami drugiej kategorii.

Przyzwolenie na niepodległość nie jest żadnym superpomysłem na Kosowo, a raczej wyrazem bezsilności społeczności międzynarodowej, która nie potrafiła przez osiem lat administrowania prowincją doprowadzić do jakiegokolwiek kompromisu między Albańczykami i Serbami.

Reklama

1.

Na początku wydawało się, że będzie to mała, romantyczna wojna. Role były rozpisane jak w teatrze. Wiadomo było, kto jest silny, a kto słaby. Kto zły, a kto dobry. Z pozoru było też jasne, kto przegra - a kto będzie zwycięzcą.

Armia Wyzwoleńcza Kosowa (UCK) - ujawniła się w 1997 roku. Ot, trzech ludzi w mundurach pojawiło się na pogrzebie Albańczyka zabitego przez serbską policję.

Reklama

Można zakpić, że ojcem albańskiej partyzantki jest Slobodan Miloszević, który odebrał Kosowu autonomię, by budować swoją polityczną pozycję w Belgradzie.

Slobo nie miał najmniejszej ochoty na rozmowy z kosowskimi Albańczykami, którzy jeszcze na początku lat 90. nie chcieli wiele. Zaprzestanie dyskryminacji i przywrócenie autonomii było wówczas ich największym marzeniem.

Ale UCK stawiało sprawy inaczej. Młodzi mężczyźni, ubrani w dziwne mundury, lubili słowo „niepodległość”. Partyzantka, która zaczęła od ataków na osamotnione posterunki serbskiej policji, poczynała sobie coraz odważniej.

W ciągu jesieni i zimy wyparli Serbów z rejonu Drenicy, a wkrótce kontrolowali już trzecią część prowincji. Wolność skończyła się szybko. Wiosną i latem 1998 r. rozjechały ją czołgi serbskiej armii. Pozostało kilkaset trupów, dziesiątki spalonych wsi, 200 - 300 tysięcy ludzi bez dachu nad głową.

Wysoki komisarz ds. uchodźców ONZ wyliczał, że w Kosowie ocalało jedynie 41 procent domów. Widziałem ludzi, którzy zimę w 1998 r. spędzali w górach, w szałasach skleconych z gałęzi i resztek folii.

2.

Od tamtej pory już nic nie było tak samo. Rozbita armia Albańczyków skryła się w górach. Przypominali sympatycznych karbonariuszy z przedpotopowymi strzelbami myśliwskimi. Drogi w dolinach poprzecinane były serbskimi posterunkami.

Butni, agresywni milicjanci, uzbrojeni po zęby i skorzy do awantury, truchleli, gdy zapadał zmrok. Chowali się za workami z piaskiem i trwożliwie patrzyli w stronę pagórków.

Z każdym tygodniem wojny tryumfowały strach i nienawiść. W Kosowie działy się coraz bardziej potworne rzeczy. Członkowie bojówek paramilitarnych przyjeżdżali z Serbii, a nawet z zagranicy, by wziąć udział w polowaniu. Zwierzyną byli Albańczycy.

Przyszedł czas załatwiania sąsiedzkich porachunków. Płonęły całe wioski i ulice. Kiedy NATO rozpoczęło bombardowania Jugosławii, by zmusić Miloszevicia do zaprzestania czystek etnicznych i wycofania wojsk z Kosowa, puściły wszelkie hamulce. Setki tysięcy Albańczyków opuściły domostwa. Grabieni i zabijani szli do obozów uchodźców w Albanii i Macedonii.

Jednak wkrótce role się odwróciły. Do prowincji weszły wojska międzynarodowe. Albańczycy wykorzystali ten czas do krwawego odwetu.

To były przerażające dni. Rano oglądałem albański dom w mieście Peć (Peja), w którym niedawno stacjonowały serbskie bojówki. Wszystko pływało we krwi. Zbryzgane podłogi, sufity i ściany. Okrwawione noże i wykonany krwią na ścianie napis: "NATO to mordercy".

Wieczorem w prawosławnym monastyrze rozmawiałem z ojcem Jovanem Culiberkiem, profesorem teologii. Właśnie pochował 36-letnią chorą umysłowo kobietę. Została zgwałcona przez "sympatycznego karbonariusza z UCK", który potem poderżnął jej gardło.

Tego wieczora wracałem do stolicy prowincji Prisztiny. Mogłem wyłączyć światła. Wzdłuż drogi jak pochodnie płonęły serbskie domostwa. Tak w ciągu kilkunastu godzin ofiary zmieniły się w katów.

3.

Oczywiście że albańskich ofiar było więcej. Albańczycy stanowili 90 procent populacji Kosowa. Ale nie tylko dlatego – za Serbami stał reżim w Belgradzie, który sankcjonował przemoc. Albańczycy mieli tylko niezdyscyplinowaną partyzantkę. Tylko że dla zwykłego śmiertelnika nie ma znaczenia, czy jego córkę zgwałcił żołnierz, policjant, partyzant, czy cywil.

Kilkanaście miesięcy wojny w Kosowie obdzieliły tragediami i Albańczyków i Serbów.

Pamiętam historię Serba górnika z Wielkiej Rijeki, który zaspał na autobus do pracy. W pośpiechu złapał okazję. Samochód podrzucił go w pobliże kopalni. Górnik tak bał się spóźnienia, że ostatnie kilkaset metrów przebiegł jak oszalały. Zabił go serbski policjant, bo uznał go za szarżującego albańskiego terrorystę.

W obozie albańskich uchodźców spotkałem profesora Osmana Mejzinolli – malarza, wykładowcę ASP w Prisztinie. Serbowie spalili mu dom i przy okazji 1200 płócien, które tworzył przez trzydzieści lat życia. "Chciałem namalować to, co się stało, ale nie potrafię. Jakby ktoś ukradł mi duszę" - mówił.

Przypomniał mi się Nuhi Krasniqi - referent z Zakładów Tekstylnych w Gijlanie, który patrzył, jak serbskie oddziały paramilitarne rozstrzeliwują młodych chłopaków z jego miejscowości. Strzelali im w plecy, potem dobijali strzałem w tył głowy. Sąsiadowi kazali kopać grób: <Kop, bo skończysz jak oni>. Bał się tak bardzo, że wyrywał ziemię gołymi rękami.

A Jelica Milanović, 71-letnia staruszka z Padujewa - ostatnia Serbka w osadzie? Zadbany ogródek, pies i zamknięte okiennice. Umierała ze strachu. Nie miała dokąd uciekać i czekała, aż Albańczycy przyjdą spalić jej dom. Za co? Czy stara kobieta mogła kogoś skrzywdzić? Nie, ale zemsta w Kosowie była ślepa.

4.

Ilu z żyjących bohaterów tych historii zostało w Kosowie? Jak przyjmowaliby nas w dniu niepodległości? Albańczycy zapraszaliby na pyszną herbatę: Radujmy się. Spełniło się marzenie naszego życia.

Serbowie częstowaliby domową: Dla nas stracić Kosowo to jak żyć z wyrwanym sercem.

Rozumiem radość kosowskich Albańczyków. Latami czekali na mityczną niepodległość, zapłacili za nią krwią i upokorzeniami. Dziś nie domagać się własnego państwa - równałoby się zdradzie.

Rozumiem też trwogę i ból Serbów. Tracą prowincję, kolebkę swojej państwowości. A przecież pozbyli się Miloszevicia, chcą być częścią wspólnoty europejskiej. Serbia z roku 2008 nie przypomina Serbii sprzed lat. Tym większa musi być gorycz.

5.

Tak jak rozumiem Albańczyków i Serbów, tak nie potrafię pojąć zachodnich polityków, którzy dokonują intelektualnych wygibasów, by udowodnić, że powstanie nowego państwa jest zgodne z prawem.

Spójrzmy na dokumenty. Najważniejsza jest rezolucja 1244 Rady Bezpieczeństwa ONZ z 1999 r.

Rezolucja była dokumentem kończącym interwencję NATO w Jugosławii. Układ był prosty: Serbowie wycofują wojska i policję. Na ich miejsce wchodzą siły międzynarodowe, zabezpieczają porządek i powrót uchodźców. Kosowo ma mieć szeroką autonomię. O niepodległości nie ma ani jednego słowa. Na odwrót - "suwerenność i integralność" terytorialna Jugosławii jest w rezolucji i załącznikach do niej podkreślana trzy razy!

Dlatego Serbowie mają prawo krzyczeć, że zostali oszukani. A świat może ich nie słuchać, bo Serbia jest słabiutkim państwem.

6.

Zgodnie z rezolucją od 1999 roku za Kosowo odpowiadało ONZ. Po ośmiu latach specjalny wysłannik sekretarza generalnego ONZ – Martti Ahisaari (były prezydent Finlandii) – opracował plan dla przyszłości prowincji. Dokument stał się podstawą do ogłoszenia przez Kosowo niepodległości. Wsparły go USA i część Unii Europejskiej.

Smutne to, bo plan Ahisaariego jest przyznaniem się do klęski. Ahisaari pisze, że przez ponad rok negocjował z władzami w Belgradzie i Prisztinie, jednak nie udało mu się osiągnąć żadnych rezultatów. Mimo to, jego zdaniem, problem Kosowa należy jak najszybciej rozwiązać.

Dlaczego? Ahisaari przyznaje, że administracja ONZ nie potrafiła stworzyć warunków do funkcjonowania efektywnej gospodarki w Kosowie, skutecznie walczyć z biedą i bezrobociem. Nie udało się jej ochronić mniejszości serbskiej przed przemocą sąsiadów.

Jakie jest rozwiązanie? "Po przestudiowaniu historii Kosowa, obecnych realiów i po rozmowach z obiema stronami, doszedłem do wniosku, że jedynym wariantem jest niezależność pod nadzorem międzynarodowym" - napisał urzędnik ONZ.

Co na to Serbowie? Skoro nie czuli się bezpiecznie w swojej małej ojczyźnie pod protektoratem ONZ, to czy będą czuli się bezpiecznie pod skrzydłami kosowskiego premiera, który był dowódcą polowym UCK? Jaki będzie następny postulat kosowskich władz? Nie potrzebujemy tu żadnych obcych wojsk ani policji? Co zrobią wtedy Serbowie? Uciekną, czy może zaczną wykopywać karabiny?

A skąd pewność, że deklaracja niepodległości będzie oznaczała boom gospodarczy? Dlaczego Ahisaari wierzy, że rząd Kosowa poradzi sobie z przestępczością i biedą, skoro ONZ rady nie dało?

Dyplomata w swoim planie sprzedaje kolejny mit: „Sytuacja w Kosowie jest niezwykła. Rozwiązanie dla Kosowa nie może być precedensem dla innych miejsc na świecie, w których tlą się nieuregulowane konflikty”. To samo mówi dziś szef polskiej dyplomacji Radosław Sikorski.

Ale to tylko pobożne życzenia. Za chwilę niepodległości zechcą inni - Abchazja, Osetia Południowa, Naddniestrze, Górski Karabach, bośniaccy Serbowie, Baskowie... Kosowo to precedens - czy Ahisaari i Sikorski tego chcą, czy nie.

7.

Może i nie było innego wyjścia niż niepodległość dla Kosowa. Może przelano tyle krwi, że nie było innego wyjścia. Może takie są realia – bo co to za serbska ziemia, na której prawie nie ma Serbów, na której Serbów nienawidzą i która od 1999 roku należała do Serbii tylko na mapie. Być może taka jest wielka polityka - gdzie czasem białe znaczy czarne, a czarne znaczy białe.

Nie zmienia to faktu, że Polska nie ma żadnego interesu, by spieszyć się z uznawaniem Kosowa. Jego niepodległość to radość dla kosowskich Albańczyków, smutek dla Serbów i kłopot dla świata.