1 To była piękna, nawet jak na Suchumi, grudniowa niedziela. Na nadmorskiej promenadzie leniwie spacerowali ludzie. Rodziny z dziećmi, roześmiane dziewczęta, mężczyźni w marynarkach, którzy wybrali się na partyjkę domina z sąsiadami. Siedzieliśmy w kafejce, a Siergiej Arutiunow, Ormianin, znany opozycyjny dziennikarz w Abchazji, kończył opowiadać kolejną anegdotę. Nagle ktoś puścił serię z kałasznikowa. Chciałem wybiec na ulicę, żeby zobaczyć, co się dzieje.

Reklama

"Spokojnie" - chwycił mnie za rękę Arutiunow. Usiadłem, ale gdy usłyszałem drugą serię, pognałem w stronę deptaku. Nikt, oprócz mnie, nie zareagował na strzelaninę. Nikt nie przystanął, nie odwrócił głowy, jakby wszyscy stracili słuch. Nagle zza pleców dobiegł mnie głos Siergieja: "Ty tam! Przestań! Daj ludziom spokojnie wypić kawę" - krzyczał do niewidzialnego strzelca. "Tak tu jest, dla nas strzelanina to nic nowego. A teraz chodźmy, poznam cię z ciekawym człowiekiem" - zakomenderował Arutiunow z uśmiechem.

2 Dom leżał ledwie 400 metrów od morza. Po dawnych mieszkańcach zostały tu tylko dwie rzeczy. Lakierowana szafa ze śladami dawnej elegancji i świecznik. Stara Gruzinka, do której kiedyś ten świecznik należał, dzwoniła nawet do Suchumi, do któregoś z sąsiadów. Pytała, kto teraz mieszka w jej domu.

- Ławrientij, znany abchaski aktor - odpowiedzieli sąsiedzi.

- Przekażcie, że mu wybaczam - powiedziała Gruzinka i nie telefonowała nigdy więcej.

Reklama

Uciekła 1993 roku. Nie miała wyjścia. Miasto padło łupem rozwścieczonych Abchazów, czeczeńskich bojowników, najemnych Kozaków. Czeczeni i Kozacy myśleli o rabunkach, gwałtach. Abchazowie marzyli tylko o jednym. Zemścić się za to, że kilka miesięcy wcześniej to uzbrojeni Gruzini zawładnęli "ich" miastem i za lata wspólnego życia, kiedy to oni byli młodszym, gorszym bratem.

Chcieli mieć pewność, że sąsiedzi już nigdy nie wrócą, nie upomną się o swoje domy i majątek.

Reklama

Dlatego wojna była straszna. Ludzi wieszano na ulicznych latarniach, odcinano im głowy i nabijano na pale, okaleczano, rozrywano granatami, topiono w studniach. Może dlatego strzały w powietrze w centrum miasta do dziś nie robią na nikim szczególnego wrażenia? Obie strony mogą opowiadać godzinami o tym, kto popełnił więcej mordów. "Kiedy weszli do miasta, zaczęła się strzelanina, zabójstwa, gwałty i rabunki. Na ulicach szalała Gwardia Narodowa i bojówkarze Mchedrioni. Nasze życie zmieniło się w piekło" - to wersja abchaska.

"Abchaskie pospolite ruszenie z pomocą Rosjan i najemników odbiło miasto. Masowe egzekucje, tortury, ostrzały kolumn uchodźców, którzy uciekali na południe, szukając bezpiecznego schronienia" - opowiadają Gruzini.

czytaj dalej



3 Po krótkiej krwawej wojnie (1992-1993) wielu gruzińskich uchodźców osiedliło się w hotelu Iveria w centrum Tbilisi. Szykowny sowiecki hotel Inturistu zmienił się z czasem w dom żywych duchów. Zapuszczone korytarze, ludzie gnieżdżący się w małych pokojach. Snujący się, skurczeni, zgaszeni, jakby stracili wszelką nadzieję. Wszędzie suszące się pranie, smród gotowanego na elektrycznych piecykach jedzenia. Byłem tam przed kilku laty.

"Nie mogę z panem rozmawiać o Suchumi, o moim domu, o białych ścianach, o palmach na ulicach, o morzu, o kawiarniach" - powiedziała mi jedna z kobiet ze łzami w oczach. "W każdych innych warunkach owszem, ale nie w tym miejscu".

Ławrientij zna dobrze miejsce, gdzie stała Iveria. Często jeździł do Tbilisi przed wojną, ale nie bardzo lubi to miasto.

4 Jak to jest mieszkać w cudzym domu? Ławrientij jest szczupłym, siwowłosym, przystojnym mężczyzną. Jego teatr gra właśnie "Juliusza Cezara" Szekspira. Kiedy opowiada o sztuce, monologach, scenach teatralnych, trudno uwierzyć, że w czasie wojny dowodził desantem, który na małym kutrze podpływał na tyły gruzińskich wojsk i atakował z zaskoczenia.

"Wyskakiwaliśmy w ciemność. Nie wiadomo było, czy za chwilę nie zaczną do nas strzelać, czy nie wybiją nas jak stado kaczek na strzelnicy. Najważniejsze było dotrzeć do brzegu, przełamać strach. Z każdym krokiem było lepiej, najtrudniejszy był ten pierwszy. Szedłem do przodu, bo broniłem swojej ojczyzny, prawa do życia, swojej rodziny, którą chcieli wymordować gruzińscy sąsiedzi. Nie miałem wyjścia, musiałem walczyć na serio, choć jestem aktorem" - opowiadał Ławrientij.

Kiedy wrócił do Suchumi, zastał swoje mieszkanie splądrowane i zniszczone. Gruziński dom dostał od państwa. Za zasługi i odwagę w boju. I tak wykazał się dużą skromnością, bo inni bohaterowie brali po kilka domów naraz.

"Musiałem gdzieś zamieszkać. Zresztą ten dom był także ogołocony ze wszystkiego. To, co tu widzisz, odbudowałem własnymi rękami" - tłumaczył.

Pewnie wtedy tak jak inni Abchazowie nie myślał o dawnych mieszkańcach. Oni i tak mieli tu nigdy nie wrócić. Zaczął o tym rozmyślać po telefonie owej starej Gruzinki. Mówi o nim z uśmiechem, tak jakby słowa wybaczenia, o które nigdy nie prosił, przyniosły mu ulgę.

czytaj dalej



5 Po drugiej stronie barykady w krwawej wojnie także walczyli aktorzy. Biorąc broń do ręki, myśleli dokładnie tak samo jak ich abchascy koledzy. "Co znaczy walczyli? Po prostu broniliśmy miasta" - mówił w jednym z wywiadów dyrektor gruzińskiego teatru w Suchumi Dmitrij Dżaiani. Ławrientij oprowadził mnie po suchumskim teatrze. Piękny, otoczony palmami i fontannami filigranowy budynek. Widownia na 650 osób. "Właśnie trwa remont, ale niedługo się skończy. Znów foyer zapełni się ludźmi. Znów będzie jak dawniej" - rozmarza się aktor.

- A tamci? Co z tamtymi? Utrzymujesz kontakty z kolegami po fachu?

- To niemożliwe - oparł Ławrientij. "Oni byli potwornymi nacjonalistami. Wszystko co najgorsze wychodziło właśnie z ich gruzińskiego teatru w Suchumi. Oni grali na wielkiej scenie, a myśmy tułali się po zabitych dechami wsiach. Oni byli wielkimi aktorami, nas mieli za artystów drugiej kategorii".

Obie trupy: gruzińska i abchaska, wytrzymały w jednym budynku tylko do 1979 roku. Gruzini odeszli i wrócili dopiero w 1992 roku, kiedy Suchumi zostało opanowane przez przysłane z Tbilisi wojska. Potem strzelali do nacierających Abchazów, sami ginęli w czasie bombardowań. W końcu teatr uciekł wraz z innymi. Szli kilometrami, przez zasypane śniegiem górskie przełęcze, tak jak tysiące innych nieszczęśników. Mała republika opustoszała, ubyła prawie połowa populacji.

Gruzińscy aktorzy znaleźli nową scenę w centrum Tbilisi, przy porośniętej platanami alei Szoty Rustawelego. Nazywają się "teatrem - uchodźcą". Choć oficjalna nazwa to Suchumski Teatr Dramatyczny imienia Konstantina Gamsachurdii, wielkiego gruzińskiego pisarza i tłumacza, więźnia sowieckich łagrów. Konstantin to ojciec Zwiada Gamsachurdii - pierwszego prezydenta niepodległej Gruzji, który rozpalał w swojej ojczyźnie ogień nacjonalizmu.

6 Abchazowie uważają, że to oni byli ofiarą tego nacjonalizmu. Oskarżają Zachód, że nie rozumie podstawowej sprawy: "Tym, czym dla Europy Wschodniej było Imperium Rosyjskie, tym dla nas była Gruzja". "Gruzja latami robiła wszystko, by zniszczyć naszą kulturę. Kazali nam mówić w swoim języku, przesiedlali się na nasze ziemie. Pod koniec lat 80. byliśmy tu 17-procentową mniejszością. Dlaczego zabraniacie nam tego, o co sami walczyliście? Zachowaliśmy swój język, jesteśmy narodem, dlaczego nie pozwalacie nam mieć państwa" - usłyszałem od Timura Nadaraia, pułkownika abchaskich wojsk. Kiedy siedzieliśmy u niego w domu za stołem, pułkownik nagle przywołał swoją kilkunastoletnią córkę:

"Przynieś mi to, co leży pod łóżkiem" - przykazał. Córka posłusznie poszła i wróciła z nowiutkim amerykańskim szturmowym karabinkiem M-4.

To wojenne trofeum Timura z Wąwozu Kodorskiego leżącego w północno-wschodniej części Abchazji, tuż przy granicy z Gruzją, ostatnim skrawku republiki, który do niedawna kontrolowało Tbilisi. Wąwóz był stałym miejscem incydentów między siłami Abchazów i Gruzinami. "Taki właśnie jest ten demokratyczny Zachód, w garażu mam jeszcze wasze kamizelki kuloodporne, manierki na wodę. Dlaczego tak im pomagacie?" - pytał z wyrzutem Timur, podnosząc do góry broń.

Jednak jest i druga strona medalu. Pułkownik musi najlepiej wiedzieć, że Abchazja istnieje tylko dzięki militarnemu wsparciu Rosji. Wody terytorialne nieuznawanej republiki patrolowane są przez rosyjskie okręty, rosyjscy żołnierze stoją na granicach, abchaskie siły zbrojne są wyposażone w rosyjską broń. Gdyby nie zaangażowanie wielkiego brata, prawdopodobnie Abchazowie przegraliby wszystkie wojny.

czytaj dalej



7 Ciekawe, że suchumska inteligencja boi się zbyt bliskiej przyjaźni z Rosją. Kiesoł Chagba - aktor, były minister kultury, opozycjonista, przyjaciel Polski - z którym wielokrotnie spotykałem się w Suchumi, opowiadał mi, że jeśli sprawy dalej się tak potoczą, jego miasto stanie się filią położonego po sąsiedzku rosyjskiego kurortu Soczi. "Będziemy plastikowym miastem, z plastikową kulturą, dla plastikowych turystów. Poprzez rosyjską ekspansję gospodarczą możemy stracić swoją tożsamość. Szkoda, że Zachód tego nie rozumie. Szkoda, że nie rozumie tego Polska, chociaż właśnie ona powinna rozumieć to najlepiej" - żalił się Kiesoł.

W Abchazji cudzoziemcy nie mogą kupować ziemi, ale Chagba i wielu jego przyjaciół są przekonani, że obecne władze sprzedają nieruchomości na potęgę: "Za chwilę będziemy przecierać ze zdziwienia oczy, okaże się, że niby mamy niepodległość, ale jesteśmy stróżami, zamiataczami i kelnerami".

A na to Abchazowie są za dumni. Nie przestają wierzyć, że świat w końcu wyciągnie do nich rękę. Do tej pory zbuntowana republika nawiązała stosunki dyplomatyczne z Rosją, Nikaraguą i Wenezuelą. Nawet Białoruś i inne państwa WNP zwlekają. Reszta świata bojkotuje Abchazów, uważając jej terytorium za część Gruzji.

"Pracujemy nad tym, by uznały nas inne państwa. Toczymy wiele rozmów dyplomatycznych" - powiedział mi abchaski prezydent Siergiej Bagapsz.

Kiedy pokiwałem głową z niedowierzaniem, dodał: "Jeśli nie na Zachód, to zwrócimy się w stronę Iranu, Syrii, Libii. Nikogo nie będziemy się prosić".

8 Pewnego razu Ławrientij zabrał mnie do Nowego Afonu, miejscowości leżącej 22 kilometry od Suchumi. Siedzieliśmy w małej abchaskiej restauracji. Ściany plecione z gałązek orzecha, na środku pomieszczenia płonął ogień. Nad ogniskiem na hakach wędziło się mięso. Na stole kaukaskie przysmaki i domowe wino. Z knajpki widać było błyszczące kopuły XIX-wiecznego prawosławnego męskiego monastyru, który w 1888 roku odwiedził sam car Aleksander III. Niedaleko od monastyru leży jedna z siedmiu abchaskich willi Józefa Stalina. Symbolem najnowszych czasów jest pomnik Abchazów poległych w wojnie lat 90.

Za stołem Ławrientij znów poczuł się aktorem. Był tamadą, wznosił toasty, nalewał wino, dyrygował biesiadą, która na Kaukazie jest przecież przedstawieniem.

Ławrientij rozmarzył się o wielkim świecie, o rozświetlonych scenach. Nareszcie on i jego przyjaciele są sami w swoim teatrze, ale przecież dziś marzą, by z niego wyjść, pokazać się światu.

A ci, którzy musieli uciekać do Tbilisi? Oni są tam, w swojej ojczyźnie. Ale przecież nie są u siebie. Są ciągle w gościach. Ich prawdziwy teatr jest w Suchumi, bo tu jest ich prawdziwy dom. Problem w tym, że obie teatralne trupy pewnie nigdy nie zagrają we wspólnym przedstawieniu.

- Oni myślą ciągle o Suchumi, a ty myślisz czasami o Tbilisi? - zapytałem Ławrientija.

- Tak, śni mi się czasami stare miasto, wąskie uliczki - odparł.

- Stare miasto w Tbilisi jest bardzo piękne - powiedziałem. - Masz dobre sny, Ławrientiju.

- Mam złe sny. Śni mi się, że biegnę przez te uliczki z karabinem, że ściga mnie tłum ludzi, że za chwilę skręcę i okaże się, że trafiłem na ślepy zaułek...