Delikatny aromat czekolady zmieszany z zapachem bitej śmietany, z głośników sączy się delikatna muzyka. Stoły udekorowane koronką rodem z Portugalii, ciepłe światło i kolorowe kafelki - w takiej atmosferze spędzam w ostatnich miesiącach prawie każdy dzień. Resztę czasu jestem w domu z córką, razem robimy kolejne naszyjniki i korale, malujemy pudełeczka. A jeszcze dwa lata temu, jako szef marketingu w dużej firmie, musiałam robić wszystko pod dyktando szefa, firmy, klientów. Dziś jestem panią samej siebie, realizuję swoje marzenia i mam własną czekoladziarnię.

Reklama

Ale zanim poczułam, że mogę robić to, co naprawdę chcę, minęło dużo czasu. Od najmłodszych lat musiałam sobie radzić sama. Od chwili, gdy skończyłam studia, pracowałam w marketingu - najpierw w firmie konsultingowej, a potem restrukturyzowałam przemysł ciężkiej chemii w Polsce. A potem wszystko już się potoczyło samo - przechodziłam z jednej firmy do drugiej. Zmieniałam korporacje, ale moje życie wyglądało cały czas bardzo podobnie, było jednowymiarowe. Budziłam się o 6 rano. Godzinę później wychodziłam z domu, a wracałam do niego dopiero późnym wieczorem, nieraz nawet o 22. W lecie można jeszcze było usiąść na ganku, wypić kawę, pogadać ze znajomymi. Ale w zimie kładłam się szybko spać, by wstać wcześnie rano i w miarę wypoczęta rozpocząć kolejny dzień w firmie. Moja kariera rozwijała się błyskawicznie. Zarabiałam naprawdę dobrze.

Urlopy? Tak, ale wyjeżdżałam mniej więcej raz, góra dwa razy w roku na tydzień. 7 dni wypoczynku musiało mi wystarczyć. Podczas jednego z takich nielicznych wyjazdów poczułam, że muszę coś zmienić. Było słonecznie popołudnie, mąż i córeczka spali po obiedzie, a ja wymknęłam się z pensjonatu i usiadłam w niedawno otwartej na rynku w Nałęczowie pijalni czekolady. Kiedy tam weszłam, miałam wrażenie, jakby czas się zatrzymał w miejscu. To właśnie wtedy po raz pierwszy przyszło mi do głowy, że może właśnie tego szukam. Może tak trzeba spędzać czas, może powinnam zwolnić? I tak zaczęły we mnie kiełkować pierwsze myśli o zmianie.

Jakiś czas później jechałam na spotkanie z jednym z klientów w Toruniu i nagle poczułam, że nie chcę już dłużej żyć tak, jak do tej pory. Zadzwoniłam do męża i wykrzyczałam w słuchawkę, że mam dosyć tej niewolniczej pracy. I rzuciłam pomysł: "Załóżmy czekoladziarnię". Mój mąż, który też pracował w korporacji, bez wahania wszedł w to razem ze mną. Oboje zrezygnowaliśmy ze stałej pracy i postawiliśmy wszystko na jedną kartę. Wzięliśmy kredyt w banku na rozpoczęcie działalności gospodarczej, a wkrótce potem znaleźliśmy lokal niemal w samym centrum Warszawy. Był w stanie opłakanym. Przystąpiliśmy do generalnego remontu, który kosztował nas majątek i trwał osiem miesięcy.

Reklama

Wystrój, ręcznie robione kafle, lampy i umywalki, kolory na ścianach to dzieło naszego przyjaciela, litewskiego artysty Rytisa. Włożyliśmy w ten projekt całe serce, to miejsce jest jak nasze ukochane dziecko. Dlatego ważny jest każdy szczegół.

Marzę, żeby do mojej czekoladziarni przychodzili ludzie, których będę mogła zapytać: "Podać to, co zawsze?". Już mam zresztą pierwszych stałych klientów. To np. starsi państwo, którzy zawsze zamawiają kuszącą pomarańczę lub wiśniową namiętność, czyli czekoladę z dodatkami, czasami ulubioną kawę pana Zbyszka - po cesarsku. To od nich się dowiedziałam, że mój lokal mieści się w budynku, który ma bardzo ciekawą historię. Tu mieszkał kiedyś poeta Bolesław Leśmian.

Wraz z czekoladziarnią powrócił smak dzieciństwa, niezrównany smak czekolady. Moje życie nabrało barw, czuję się wreszcie wolna. Nieoczekiwanie odkryłam w sobie pasję do robienia biżuterii, pudełek, torebek - zajmuję się decoupagem. I mam wreszcie więcej czasu dla rodziny - wszyscy się zaangażowaliśmy w tworzenie tego miejsca i wiele rzeczy robimy razem. I choć nadal bardzo dużo pracuję, jednak robię to dla siebie, na własny rachunek. Jestem wreszcie panią swojego czasu. I zdaję sobie sprawę, że nigdy by się to nie udało, gdyby nie wsparcie mojej rodziny, a w szczególności mojego męża Tomka.

Reklama

Zrozumiałam, że jestem wolna. Uświadomiła mi to wyraźnie ostatnia rozmowa ze znajomą. Kiedy kupiłam dziesięcioletniego nissana, koleżanka zapytała: "Co, nie stać cię już na lepszy samochód?". Popatrzyłam na nią i pomyślałam, że bardzo się cieszę, że nie muszę myśleć takimi kategoriami.

Mój ulubiony film to „Prawdziwa historia”, gdzie główną rolę gra Anthony Hopkins. To historia człowieka, pasjonata motocykli, który ma tak dużą odwagę marzyć, że ma ogromną siłę swoje marzenie zrealizować. I właśnie to jest moim życiowym mottem.

DZIENNIK czeka na wasze historie: opinie@dziennik.pl