Serbowie, którzy od kilku dni demolują ulice kosowskiej Mitrovicy, atakują polskich policjantów i głośno deklarują nienawiść do świata zachodniego, mają wszelkie powody, by czuć się oszukani.
Nigdy nie byli zadowoleni ze sposobu, w jaki Zachód przed dziewięciu laty ogłosił, że albańska enklawa w Serbii stanie się protektoratem ONZ. Teraz zaś samo Kosowo oświadczyło, że jest niepodległym państwem, a świat w pośpiechu przyklasnął tej deklaracji. Dla Serbów to kolejny znak, że są traktowani lekceważąco, a społeczność międzynarodowa zapomina o ich prawach.
Jeżeli więc światu zachodniemu naprawdę zależy na utrzymaniu pokoju na Bałkanach, musi przygotować plan rozwiązania problemu uwzględniający interesy wszystkich stron konfliktu. W przypadku Serbów oznacza to, że należy im się rekompensata za straty, jakie ponieśli w związku z utworzeniem niepodległej Republiki Kosowo. Formalnie przecież Serbia utraciła fragment swojego terytorium, część mieszkańców i zasobów naturalnych. Dlatego nie wystarczą same zapewnienia i obietnice. Trzeba podjąć konkretne działania, by zapobiec dalszemu pogłębianiu się wśród Serbów przeświadczenia, że pozostawiono ich samym sobie, że padli ofiarą faworyzowania przez świat interesów jednego narodu przed drugim.
Taką rekompensatą dla Serbii mogłyby być unijne dotacje i doraźna pomoc, ale także korzystne porozumienia handlowe i umowy o współpracy - tu otwiera się spore pole do popisu zarówno dla Europy, jak i Ameryki. Logicznym posunięciem wydaje się również przesunięcie na Kosowo części długu, jaki Serbia zaciągnęła w zachodnich instytucjach finansowych. Ta część powinna odpowiadać stratom terytorialnym, industrialnym i demograficznym poniesionym przez Serbię w wyniku utworzenia Republiki Kosowa.
Wsparcie należy się przede wszystkim tym Serbom, którzy zdecydowali się pozostać w Kosowie. Są oni bowiem coraz częściej atakowaną i niepopularną mniejszością, trzeba więc ułatwić im prowadzenie normalnego życia, tak by nie odebrać im szansy na edukację, zdobycie pracy i karierę zawodową.
Z drugiej strony mamy rzesze Serbów, którzy opuścili Kosowo już dziewięć lat temu na znak protestu przeciwko decyzji o ustanowieniu międzynarodowego protektoratu nad Kosowem. Ci ludzie do dziś czują się jak uchodźcy, którym nikt wciąż nie wynagrodził tego, iż musieli zostawić swoje domy i dorobek życia.
Ostatnie krwawe wypadki w kosowskiej Mitrovicy to sygnał dla świata, a zwłaszcza dla stacjonujących na Bałkanach sił koalicji ONZ, NATO i Unii Europejskiej, jak ważne jest utrzymywanie tam odpowiedniej liczby żołnierzy sił pokojowych. To także dowód, jak palącą potrzebą jest wypracowanie takiej polityki, która będzie przede wszystkim promowała integrację nowo powstałego państwa oraz zabezpieczenie jego granic. Ochrona tych ostatnich powinna oznaczać przede wszystkim postawienie tamy działaniom agentów Serbii operujących na pograniczu serbsko-kosowskim. Podobne inicjatywy były już zresztą wcześniej podejmowane, np. gdy ONZ zabroniła serbskim pociągom kursować w Kosowie, by ograniczyć do minimum okazje do konfliktów, starć zbrojnych i aktów przemocy.
Bo bez względu na to, co czują w tym momencie Serbowie, nie wolno przyglądać się bezczynnie rozruchom na północy Kosowa. Nie można tolerować tego, że demonstranci napadają na gmach sądu ONZ. To przecież zwykły akt agresji. Jeżeli utrzymanie porządku w Kosowie będzie oznaczało konieczność zbrojnej odpowiedzi ze strony ONZ i NATO, które zresztą zgodnie z rezolucją o międzynarodowym protektoracie mają obowiązek bronić Kosowa, to niestety taką decyzję trzeba podjąć. Zdecydowana odpowiedź jest konieczna także po to, by wysłać Serbom jasny sygnał, że siły międzynarodowe nie będą biernie patrzeć na akty agresji.
Bałkany już nieraz padały ofiarą nazbyt pochopnie podejmowanych decyzji. Wielokrotnie zabrakło mądrych posunięć, które złagodziłyby konflikty między zwaśnionymi bałkańskimi narodami. Niepodległość Kosowa jest trudnym wyzwaniem dla całego świata. Jeżeli jednak raz ją uznaliśmy, to teraz musimy wziąć na siebie wszystkie obowiązki, których wypełnienie odkładaliśmy zawsze na później. To później nadeszło już teraz.
*William L. Nash, emerytowany amerykański generał, dowódca amerykańskich sił pokojowych w Bośni w 1995 r.