Sébastien Durrmeyer: Dziś 65. rocznica powstania w getcie warszawskim. Jaką spuściznę pozostawiło po sobie to wydarzenie?
André Glucksmann: Jej ucieleśnieniem jest Marek Edelman - jeden z przywódców powstania i wielki działacz Solidarności. To symbol walki z tamtego okresu. Wtedy go poznałem. Dla mnie właśnie on jest dziedzictwem tych wydarzeń. Powstanie w getcie było pierwszym zrywem przeciwko uciskowi nazistowskiemu. Było zupełnie wyjątkowe i zainspirowało wiele ruchów dysydenckich, które wstrząsnęły Europą i na nowo ukształtowały mapę kontynentu. Innymi słowy, powstanie w getcie warszawskim dało przykład warszawiakom i natchnęło ich do zorganizowania powstania warszawskiego. I to pomimo że w owym czasie w Polsce Żydów nie darzono zbytnią sympatią. Sądzę, że fakt, iż Żydzi bohatersko poderwali się do walki, przyczynił się też do powstania murarzy NRD-owskich z Alei Stalina, do rewolty w Budapeszcie i rozruchów w Polsce i Czechosłowacji. Nie chcę przez to powiedzieć, że powstanie w getcie było bezpośrednią przyczyną tych wydarzeń, ale ten heroiczny zryw, najtrudniejszy ze wszystkich, bo z góry skazany na porażkę, posłużył niewątpliwie za inspirację.

Czy powstanie w getcie jest punktem przełomowym w historii żydowskiej, zerwaniem z żydowską tradycją nieangażowania się, niezajmowania konkretnego stanowiska?
Nie można mówić o jednej tradycji, ale o tradycjach żydowskich i mam nadzieję, że to powstanie jest ucieleśnieniem wielu z tych tradycji.

Jest pan specjalistą od spraw Izraela, brał pan udział, wraz z Bernardem Henry Levym, Alainem Finkielkrautem i Bennym Levym, w stworzeniu centrum studiów nad myślą Emanuela Levinasa w Jerozolimie. Czy powstanie w getcie zostawiło ślad w świadomości Izraelczyków? Czy przyczyniło się do wypracowania polityki budowanej wokół pojęcia oporu i znalazło głębsze odbicie na poziomie wojskowym?
Oczywiście. Co jednak ciekawe, moje pierwsze artykuły i wywiady w prasie izraelskiej, w których pisałem, że Żydzi nie dali się poprowadzić jak baranki na rzeź, i że to oni zorganizowali pierwszą rewoltę w nazistowskich Niemczech, wzbudziły wielkie zdziwienie w Izraelu. W latach 70., choć wiedziano o wydarzeniach w getcie, nie nadawano im odpowiedniego znaczenia. Co prawda przywódca powstania dostał swój kibuc, itd., ale ja miałem wrażenie, że dumą z heroizmu uczestników powstania była dla niektórych w Izraelu objawieniem. Poza tym kwestia czy Żydzi nadal powinni pozostać w Europie, czy zgromadzić się w Izraelu, odsuwała sprawę powstania na drugi plan.
Trudności, jakie mieli Izraelczycy z uchwyceniem pełni wagi i oddaniem należnej chwały tym wydarzeniom, to już jednak przeszłość.

Jaki pan postrzega ostatnie wydarzenia w Tybecie? Czy istnieje jakaś paralela pomiędzy tymi rozruchami a powstaniem w getcie?
Uważam, że istnieje ciągłość pomiędzy wszystkimi powstaniami przeciwko dyktaturom. I właśnie tę ciągłość mieli na myśli studenci francuscy w 1968 roku, kiedy mówili, że wszyscy jesteśmy niemieckimi Żydami. Oznaczało to, że wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za naszą historię. Zarówno za jej dobre, jak i złe strony, za potworności, za zabójstwa, za wszystko. Ci, którzy protestują i żądają bojkotu, przynajmniej symbolicznego gestu bojkotu, tak jak ja, mówią nam teraz, że wszyscy jesteśmy mnichami tybetańskimi. Tak jak kiedyś mówiliśmy, że wszyscy jesteśmy niemieckimi Żydami, jak mówiliśmy, niestety niewystarczająco głośno, że wszyscy jesteśmy Tutsi mordowanymi przez faszystowski reżim Hutu, i jak mało z nas mówiło, że wszyscy jesteśmy Czeczenami mordowanymi przez Rosjan. Niestety, w tym ostatnim stwierdzeniu byłem dosyć osamotniony…

Wierzę, że istnieje ciągłość, w tym przypadku ciągłość odwrotna, pomiędzy zgodą na igrzyska olimpijskie w kraju, w którym panuje dyktatura, jak to miało miejsce z Berlinem w 1936 roku, a dzisiejszą zgodą na igrzyska w Pekinie. I mam tylko nadzieję, że nie odbędzie się to tak jak w Berlinie. Nie chcę przez to powiedzieć, że uważam Chińczyków za hitlerowców. Chcę powiedzieć, że uważam za całkowicie niedopuszczalne ucisk, niszczenie dziedzictwa kulturowego i urządzanie okresowych masakr Tybetańczyków przez Chińczyków.

Rozmawiał Sébastien Durrmeyer














Reklama