Piotr Gursztyn: Sześć lat temu był pan olimpijskim chorążym w czasie otwarcia zimowych igrzysk w Salt Lake City. Teraz bardzo krytycznie wypowiada się pan na temat wszystkich okoliczności towarzyszących olimpiadzie w Pekinie. To chyba bardzo smutne porównanie, gdy patrzymy na obie imprezy sportowe?
Lech Wałęsa*:
To były dwie różne sytuacje. Tam chodziło o upamiętnienie mnie i nas wszystkich. Pokazanie, że świat stał się inny po naszej walce. To był ładny ukłon w naszym kierunku. Natomiast dzisiaj weszliśmy na drogę jedności europejskiej, a na horyzoncie jest globalizacja. Ale globalizacja polega na tym, że wszyscy musimy podobnie się traktować. Podobne muszą być zachowania, wolności. Nie może być tak, że ktoś strzela do ludzi.

Reklama

Zgodziłby się pan, gdyby władze chińskie, tamtejszy komitet olimpijski, zaproponowały panu podobny udział w ceremonii otwarcia igrzysk? Poniósłby pan flagę w Pekinie?
Tak, ale mówiłbym, że globalizacja wymaga standardowego podchodzenia do praw ludzkich, do wolności i że trzeba wspólnie pomóc to zbudować tam, gdzie tego jeszcze nie ma.

Na pewno poniósłby pan flagę?
Oczywiście poniósłbym, bo zachować się można różnie. Ktoś bojkotuje, siedzi w piwnicy i nikt nie wie, że on bojkotuje. Może rower albo samochód naprawia, co to za bojkot? Muszę pokazać kamerom, światu, że bojkotuję dlatego, że się nie zgadzam. Niósłbym flagę, np. idąc w stroju tybetańskim. Bo solidaryzuję się z Tybetem. Ponieważ nie dowierzam bezpiece chińskiej, to nie mogę powiedzieć, co bym zrobił. Ale bym musiał pokazać, że nie zgadzam się z taką polityką.

Czyli, gdyby widzowie telewizji na całym świecie zobaczyli Lecha Wałęsę z flagą olimpijską, to nie mieliby żadnych wątpliwości, dlaczego pan tam jest?
Tak. Bo aby nikt nie miał wątpliwości, w drugiej ręce trzymałbym flagę tybetańską. Kocham Chiny, ale nie zgadzam się z ich traktowaniem Tybetu.

Świat popełnił błąd, powierzając Chinom organizację olimpiady?
Uważam, że to był bardzo mądry, dobry ruch. Gdyby nie było olimpiady, nikt by nie wiedział, że tam się coś dzieje. Nikt by nie wiedział o Tybecie, a tak cały świat się dowiedział i musi się odpowiednio zachować.

Komunistyczna Partia Chin i rząd chiński do tej pory traktowały olimpiadę jako sposób na autopromocję. Czyżby się przeliczyli?
Tak, dokładnie się przeliczyli.

Deklarował pan chęć rozmowy z Dalajlamą. Czy jest już pan z nim umówiony?
On jest teraz bardzo zajęty. Trudno się do niego dostać. Moje teksty poszły do niego, ale nie mamy jeszcze odpowiedzi. Jestem z nim zaprzyjaźniony, więc nie przypuszczam, by nie odpowiedział.

Reklama

Czy rozmawiał pan na temat olimpiady z innymi światowymi przywódcami?
Uzgodnionych rozmów nie było, ale wszędzie było to poruszane. Jeżdżę po wszystkich kontynentach i były rozmowy różnego typu. Wszyscy prywatnie mówią, że Chińczycy łamią standardy, że płacą kiepsko robotnikom i że nie da rady wytrzymać konkurencji z nimi, jeżeli nie będziemy solidarni. To szerszy problem: jeśli teraz nie weźmiemy się za Chiny w sprawie Tybetu, to jutro oni będą nas rozkładać pojedynczo. Nas - kraje europejskie. Z jednymi będą handlować, z drugimi nie będą. To wszystko będzie nas rozkładało, więc musimy być solidarni w sprawie praw człowieka.

Czy te rozmowy prowadziły do jakichś konkluzji, czy były to tylko narzekania?
Wszyscy mówią, że trzeba coś zrobić. Ale każdy myśli, że ktoś inny to załatwi, a on będzie robił interesy.

Niektórzy przywódcy państw: Angela Merkel, Vaclav Klaus, Donald Tusk już zapowiedzieli, że nie pojadą na otwarcie olimpiady.
Już powiedziałem, że trzeba pokazać, czy jest się za łamaniem praw człowieka, czy przeciw. Można to pokazać przez uczestnictwo i zaznaczenie, że się nie zgadzam. Polityk może mieć w ręce flagę Tybetu.

Polski premier też nie pojedzie do Pekinu.
Nie jedzie, ale powinien cały dzień chodzić z flagą Tybetu.

Np. wpiąć w klapę marynarki?
Tak. Skoro nie jedzie, to niech pokazuje, że jest przeciw i dlaczego.

A Chińczycy wtedy zerwą kilka kontraktów. Zbankrutuje w Polsce kilka fabryk.
Dzisiaj stracimy to, a jutro jeszcze więcej.

Przed decyzją, czy jechać na otwarcie olimpiady, stoi prezydent Kaczyński. Co by mu pan poradził?
Może jechać, ale musi pokazać, że się nie zgadza. Albo nie jechać i pokazać, dlaczego nie pojechał. Można bojkotować skutecznie w jeden i drugi sposób.

Czyli pana nie gorszy zapowiedź obecności na inauguracji igrzysk prezydenta Busha i premiera Wielkiej Brytanii?
Gdy Bush pojedzie i nie będzie miał flagi, i nie pokaże, że jest z Tybetańczykami, to mnie to zgorszy. Jak pokaże przed całym światem - tak, jest znak V, jestem z Tybetem - proszę bardzo. To będzie dobra rzecz.

Kilkakrotnie wspomniał pan o chińskim potencjale gospodarczym. Co zrobić z tą fabryką świata?
Globalizacja, jak już mówiłem, wymaga solidarności. Tu nam pomogła Rosja, gdy bojkotowała nasze mięso i wtedy Europa zrozumiała, że to jest też jej interes, a nie tylko Polski. W podobny sposób musimy traktować Chiny, bo inaczej nie obronimy się przed nimi. Wcisną się wszędzie. Nie wytrzymamy konkurencji przy takim nieposzanowaniu praw, kiepskim płaceniu robotnikom. Mam nadzieję, że świat zrozumie, że nie zbudujemy globalizacji i będziemy mieć otwarty konflikt z Chinami, jeśli nie będziemy solidarni.

Jak to zrobić? Bojkotować Chiny?
Nie. Uzgodnić, że kupujemy, sprzedajemy, ale nie godzimy się na ich koszty robocizny.

Co pan sądzi o bojkocie sztafety z ogniem olimpijskim? Nie chcą w niej uczestniczyć kolejni sportowcy, także artyści.
Jestem za tym, by nie niszczyć trudu sportowców. Natomiast sportowcy i wszyscy inni powinni pokazać, że nie zgadzają się z polityką chińską. Sport powinien być czysty, uczciwy, walczący, ale przy okazji też piętnujący niewłaściwe zachowania.

*Lech Wałęsa, były przywódca „Solidarności”, prezydent Polski w latach 1990 – 1995