Wkradliśmy się do biura Demokratów, zwinęliśmy ich papier firmowy i rozesłaliśmy setki fałszywych zaproszeń: "Przyjdźcie na otwarcie biura partii w Chicago! Będzie darmowe piwo, jedzenie i dziewczyny”. Tłumy rozczarowanych i wściekłych lewicowców odchodziły z kwitkiem, wygrażając swym dawnym ulubieńcom pięściami. "Ale mieliśmy ubaw!" - tak w 1973 roku młodziutki Karl Rove tłumaczył swoją filozofię prowadzenia kampanii wyborczej zapatrzonym w niego adeptom Partii Republikańskiej.
Dzisiaj ten najsłynniejszy spin-doktor George’a W. Busha, symbol wynaturzeń w amerykańskiej polityce, który w zeszłym roku w niesławie opuszczał Biały Dom, wraca do gry. Został popularnym komentatorem kanału FOX News oraz publicystą wielu szacownych amerykańskich mediów. Znów, choć w nieco innej roli, może pociągać za sznurki amerykańskiej polityki.
"Rove był jednym z najbardziej wpływowych doradców prezydenckich w historii" - uważa Wayne Slater, dziennikarz i biograf stratega, który jest także współautorem blogu teksańskiej gazety "Dallas Morning News” pod znamiennym tytułem "Mamy Karla Rove’a na oku, żebyś ty nie musiał”. Po ponownym wyborze do Białego Domu George W. Bush w mowie zwycięzcy wspomniał o wieloletnim doradcy jako o "architekcie”. "Wszyscy wiedzieli, co to znaczy. To on był twórcą programu, strategii zbierania pieniędzy, koncepcji zdobycia poszczególnych stanów, planów podróży. Miał udział w każdej decyzji" - wspomina zajmujący się Białym Domem dziennikarz "Washington Post” Mark Allen w wywiadzie dla telewizji PBS.
Architekt dynastii
Zdaniem wielu to właśnie Rove zrobił z George’a W. Busha prezydenta i zaplanował, jak umieści go w Białym Domu, zanim Dubja w ogóle zaczął myśleć o wejściu do polityki. Obaj panowie poznali się niedługo po skandalu, jaki wzbudził wykład "brudnej strategii” dla młodych Republikanów. Ameryką wstrząsnęła właśnie afera Watergate, więc pomysł wdzierania się do partyjnych lokali czy grzebania w śmieciach przeciwników, a i taką metodę proponował 22-letni wówczas Rove, wzbudziła oburzenie niektórych Republikanów, którzy żądali usunięcia studiującego historię Karla z partii. Sprawę rozpatrzyć miał Bush senior, który nie dopatrzył się nic złego w działaniach denverczyka i zamiast kary zaproponował mu posadę asystenta. Przez ojca Rove poznał syna. "Co za niezwykły dynamiczny człowiek" - pomyślał Rove, widząc wyluzowanego przystojniaka w skórzanej kurtce. Zdaniem Slatera, autora dwóch biografii Rove’a, ten typowy kujon z niemodną teczką, który już w liceum zakładał krawat, dostrzegł w zawadiackim Bushu wszystko to, czego jego samemu brakowało. Mózg w dużych okularach i dusza towarzystwa utworzyli parę, która zmieniła historię.
"Patrzcie na syna, zróbcie z nim wywiad" - zachęcał Rove teksańskich dziennikarzy zebranych w sali balowej republikańskiej konwencji partyjnej w Nowym Orleanie w 1988 r., gdy Bush senior ubiegał się o reelekcję do Białego Domu. Młody George był wtedy znany jako biznesmen, nafciarz i szef drużyny baseballowej Teksas Rangers, a sam Karl prowadził firmę konsultingową, która trzęsła teksańską Partią Republikańską. Dzięki jego pomysłom zdominowany przez Demokratów stan w sześć lat stał się bastionem konserwatystów.
"Kampanie przygotowywane przez Rove’a były świetnie zorganizowane, zaplanowane do ostatniego szczegółu, co stanowi ogromny kontrast z bałaganem, jaki panuje w większości kampanii" - opowiada telewizji PBS Mark McKinnon, wieloletni doradca Busha ds. mediów i współpracownik "architekta”. Rove miał bowiem dokładny plan, jak zwyciężać. Wpadł na pomysł, że kandydat musi w kółko powtarzać trzy, cztery hasła, dzięki czemu jego przekaz jest spójny oraz wyrazisty. To także ten syn geologa wymyślił, jak do potencjalnych zwolenników i darczyńców docierać poprzez listy mailingowe.
Polityczny Terminator
Jednak znakiem firmowym 57-letniego obecnie stratega politycznego były przede wszystkim brudne triki. "Walka polityczna w Ameryce byłaby dużo bardziej elegancka, gdyby nie Rove. Choć czarna kampania jest oczywiście tak stara jak sama polityka, Rove stał się jej mistrzem i to on jest autorem wielu stosowanych dziś w polityce technik czarnego PR" - mówi DZIENNIKOWI Steven Brams, politolog z New York University. Rove był w ich stosowaniu niezwykle skuteczny: swym klientom gwarantował niemal wybór na stanowisko, pod warunkiem jednak, że nie zawahają się zdjąć białych rękawiczek.
"Wyjątkowość Rove’a polegała na tym, że nie szukał słabych punktów przeciwnika, ale uderzał zawsze w jego najmocniejszy punkt" - twierdzi Slater. Tak wykończył Ann Richards, demokratyczną gubernator Teksasu, którą George W. pokonał w 1994 roku. Bardzo popularna Demokratka szczyciła się otwartością i tolerancyjnością. Przed wyborami pojawiły się nagle plotki, że ta matka czworga dzieci zatrudniła w swej administracji gejów i lesbijki, a i sama ma pociąg do własnej płci. Niespodziewanie doświadczona Richards poległa w starciu z politycznym żółtodziobem kierowanym przez Rove’a. W podobny sposób strateg usunął z drogi rywala Busha z walki o reelekcję w 2004 r. - Johna Kerry’ego. Kandydat Demokratów głównym wątkiem swej kampanii uczynił doświadczenie i przykłady męstwa z wojny w Wietnamie. A tutaj jak spod ziemi wyrosła grupa towarzyszy broni nagrodzonego orderami żołnierza. "John Kerry kłamał na temat swych dokonań, oczerniał swych kolegów" - powtarzali w każdym telewizyjnym kanale, przyczyniając się do porażki Demokraty.
Bez białych rękawiczek
"Dobra obrona i gwałtowny, brawurowy atak to klucz do zwycięstwa" - lubi podobno powtarzać za Napoleonem "Mózg Busha”, którego nigdy nie udało się jednak bezpośrednio powiązać z żadną zniesławiającą akcją. "Karl uwielbia walkę dla niej samej, a ma też niezwykły intelektualny dar rozumienia, jak działa polityka, jej niuanse, jej rytm. Potrafi dostrzec i wykorzystać w ludziach najgorsze instynkty" - uważa Slater. "Ta zdolność była przyczyną jego sukcesu, ale doprowadziła również do upadku".
Początkiem końca jego kariery w Białym Domu był skandal związany z udziałem w kampanii zdyskredytowania amerykańskiego dyplomaty Joe Wilsona. To Rove miał być osobą, która - rzecz nie do pomyślenia - przekazała jednemu ze znanych konserwatywnych dziennikarzy, że żona Wilsona, Valerie Plame, jest tajnym agentem CIA. Spalenie Plame miało być karą za to, że dyplomata ujawnił, jak administracja Busha manipulowała danymi wywiadowczymi, by przekonać opinię publiczną do ataku na Irak w 2003 roku. Strategowi Busha nic wówczas nie udowodniono, ale toczy się przeciw niemu dochodzenie w sprawie zwolnień prokuratorów, którzy wykazywali niedostateczne jego zdaniem zaangażowanie polityczne w śledztwach i procesach.
"Jestem wdzięczny, że miałem szansę być świadkiem tworzenia się historii" - mówił Rove drżącym głosem, ogłaszając w sierpniu zeszłego roku decyzję o odejściu z Białego Domu. Jako student historii, który nigdy nie dostał dyplomu, strateg miał wielkie wyczucie wagi dziejowej i chciał zapisać się w annałach jako twórca nowej Partii Republikańskiej.
"Spuścizna stratega jest jednak taka, że młodzi ludzie, Republikanie i Demokraci, mówią: chcę być następnym Karlem Rove’em, dawaj karabin maszynowy, a ja odstrzelę komuś kolano" - uważa Slater. Rove doskonale wpisuje się we współczesną amerykańską politykę, której ton w dużym stopniu sam nadał. "Dlatego stał się ulubieńcem mediów: jest szalenie wyrazisty, dużo wie i budzi ogromne kontrowersje. Wszyscy oczekują od niego politycznych prowokacji, tym razem otwartych, nie skrytych" - mówi DZIENNIKOWI Brams. Rove znów może zamieszać. Tym bardziej że dziennikarze oczekują też ze zniecierpliwieniem jego książki o latach współpracy z Bushem, która ma ukazać się niedługo. Wydawca zapłacił za zawarte w niej rewelacje 1,5 mln dolarów.