Unia nie miałaby teraz dylematu, czy bojkotować igrzyska w Pekinie, czy nie, gdyby Chinom w ogóle nie przyznano prawa do ich organizowania. Jednak władze MKOl podjęły inną decyzję. Sam wielokrotnie występowałem przeciwko niej i zdania w tej sprawie nie zmieniłem. Olimpiada w państwie totalitarnym zawsze jest zjawiskiem bardzo negatywnym: wywołuje kolejne represje i tylko służy wzmacnianiu reżimu. Historia dostarcza tu wymownych przykładów; wystarczy wspomnieć igrzyska w Berlinie w 1936 r. oraz w Moskwie w 1980 r. Przed olimpiadą w Moskwie odbyły się masowe czystki. Wiele tysięcy mieszkańców miast, w których miały się odbyć zawody w poszczególnych dyscyplinach, zostało wysiedlonych i zesłanych dlatego, że byli "niepewni". W III Rzeszy było podobnie.

Reklama

Kiedy Międzynarodowy Komitet Olimpijski zaczął rozpatrywać kandydaturę Pekinu, ja razem z moim przyjacielem Wei Jingshengem, chińskim dysydentem, który 18 lat swego życia spędził w więzieniu, oraz nieżyjącym już Gerhardem Loewenthalem, niemieckim dziennikarzem, który podczas igrzysk w Berlinie trafił do obozu koncentracyjnego, napisaliśmy otwarty list do MKOl. Przytoczyliśmy te dwa przykłady i tłumaczyliśmy, że w Chinach będzie podobnie, że przyznanie im olimpiady nie jest szansą na demokratyzację tego kraju, ale wręcz przeciwnie - tylko wzmocni reżim. Popierając pomysł zorganizowania w Pekinie najważniejszego święta sportowego, przyczyniamy się do prześladowania chińskiej opozycji.

Organizacja igrzysk w Pekinie jest również sprzeczna ze statutem olimpijskim. Dokument ten zabrania przeprowadzenia olimpiady w kraju, w którym panuje niestabilna sytuacja społeczna. Tymczasem Chinom daleko do stabilności: co chwila wybuchają tam strajki i protesty robotników i chłopów. Do tego dochodzą zamieszki w Tybecie i bunt Ujgurów. Nie zważając na to, MKOl oświadczył, że igrzyska odbędą się zgodnie z planem. Teraz Chiny poparli jeszcze przewodniczący Komisji Europejskiej i wiele państw. To znaczy, że można odrzucić wszystkie zasady i wartości, a razem z nimi umowy międzynarodowe i Powszechną deklarację praw człowieka.

Zwolennicy niebojkotowania olimpiady w Pekinie podnoszą ważki argument ekonomiczny - świat nie może się obejść bez chińskiej produkcji i chińskiego rynku. To prawda, Europa jest zależna od taniej siły roboczej z Państwa Środka, a w naszych sklepach pełno tanich chińskich towarów, zresztą nie najlepszych. Jednak Chiny również są uzależnione - od europejskich inwestycji. Cała gospodarka tego kraju opiera się na zachodnich pieniądzach. Bez nich nie byłoby słynnego chińskiego cudu gospodarczego. Wystarczy wstrzymać inwestycje na dwa dni, a Chiny pogrążą się w kryzysie. Chińczycy bardzo dobrze o tym wiedzą.

Reklama

Nie można więc odpowiedzialnie twierdzić, że Chiny nie odczułyby europejskiego bojkotu. Nie ma żadnego powodu, dla którego Europa nie mogłaby rozmawiać z Chinami twardo i co najmniej jak równy z równym. Kiedy zależność jest obustronna, zwycięża ten, kto twardo trzyma się własnych zasad i ma mocniejsze nerwy. Na razie górą są Chiny.

Nie wolno zapomnieć o jeszcze jednej rzeczy. Jedną z podstawowych zasad Europy jest niegodzenie się na łamanie praw człowieka. Dlatego całe to przymykanie oczu na prawdziwą sytuację w Państwie Środka nie licuje z filozofią europejską. Nie dziwię się Jose Manuelowi Barroso - jego rola polega na tym, by godzić tych, których pogodzić się nie da, i iść na kompromisy. Stąd jego ukłon w stronę Chin. Ale skoro tak przyjaźnimy się z Chinami i szanujemy ich suwerenność, dlaczego nie wymagamy od nich wzajemności, by szanowali naszą Deklarację praw człowieka? Trzeba pamiętać też i o tym, że wypowiedź Jose Manuela Barroso wcale nie odzwierciedla poglądów wszystkich krajów Unii Europejskiej. Przecież niemiecka kanclerz Angela Merkel i francuski prezydent Nicolas Sarkozy zapowiedzieli, że nie pojadą na otwarcie igrzysk. Mimo usilnych starań Unia nie dopracowała się wspólnej polityki zagranicznej i stanowisko w sprawie igrzysk w Pekinie nie jest wyjątkiem. A próby narzucania całemu kontynentowi jednego zdania są i niedemokratyczne, i nieskuteczne.

Warto też, by przywódcy państw posłuchali głosu opinii publicznej. Znaczna część Europejczyków nie zgadza się na łamanie praw człowieka i mniejszości narodowych w Chinach, i gdzie mogła, dawała temu wyraz. Nie było kraju, w którym sztafecie niosącej znicz olimpijski nie towarzyszyłyby protesty. W Wielkiej Brytanii były one bardzo liczne, we Francji ogień olimpijski został zgaszony. Nawet w Rosji odbyły się akcje protestacyjne. Nie odważę się ocenić, jaki procent mieszkańców podziela racje protestujących, ale rządy państw europejskich nie mogą nie brać tej opinii pod uwagę.

Wreszcie, każde państwo unijne ma zobowiązania, które wynikają z podpisanych przez nie umów międzynarodowych, i musi je wykonywać niezależnie od opinii publicznej. Istnieje wszak statut olimpijski, Karta olimpijska, ratyfikowaliśmy Powszechną deklarację praw człowieka ONZ oraz Międzynarodowy pakt praw obywatelskich i politycznych. Nie mamy prawa łamać tych umów, niezależnie od wyników sondaży. Jeśli zaś chcemy wspierać Chiny, musimy te wszystkie dokumenty wyrzucić do kosza.