Od jakiegoś już czasu zarówno mowy przywódców PiS, jak i wystąpienia działaczy lewicy apelują do tych Polaków, którzy wciąż jeszcze każdą rozmowę w towarzystwie rozpoczynają od zawołania "oj, niedobrze koledzy, niedobrze”. Orędzia Tuska kierowane są do tych, którzy we własnym życiu powoli wydobywają się z tej peerelowskiej maniery. I dlatego nie wymagają podtrzymywania jej u swoich politycznych przedstawicieli. Kurski i Napieralski (ten drugi w imieniu partii mającej 3 proc. w sondażach, do której hasło "oj, niedobrze koledzy, niedobrze” wyjątkowo pasuje) mechanicznie skrytykowali Tuska za optymizm. Podczas gdy sami powinni raczej pracować nad tym, aby ich formacje miały powody do optymizmu i mogły jakieś pozytywne przesłanie Polakom przekazać.

Reklama

Jeśli nasi skwaśniali powołują się na przykład Ameryki, żeby skarcić Tuska za jego optymizm, to źle wybrali model do naśladowania. Amerykańscy kandydaci mają oczywiście większy problem niż Tusk. Diagnoza, że Bushowi się nie powiodło ani w gospodarce, ani w polityce - podzielana przez rekordową w historii liczbę Amerykanów - musi zostać połączona z silnym optymistycznym przekazem. Stąd McCain z promiennym uśmiechem na twarzy obiecuje obniżanie podatków w sytuacji gigantycznego deficytu, a Hillary gromkim zawołaniem "jobs! jobs! jobs! jobs!” podnosi w górę serca poturbowanej amerykańskiej klasy średniej.

A Obama naśladuje raczej optymizm Denzela Washingtona niż wściekłość wielebnego Wrighta. Nigdzie w demokratycznym świecie nie robi się dzisiaj politycznej kariery, opowiadając, że kraj stoi nad skrajem przepaści. Ostatnim historycznym wyjątkiem był Churchill obiecujący swemu narodowi krew, trud, łzy i pot. Ale on to robił, kiedy Anglii groziły hitlerowskie bomby. Tusk nie musi się ze swoim optymistycznym przekazem odbijać od czarnej diagnozy rzeczywistości, bo Polska nie przeżywa dzisiaj katastrofy. Przeciwnie, Europa dała nam nowe narzędzia odbudowy państwa i odrobienia cywilizacyjnego dystansu - w jednych obszarach korzystamy z nich lepiej, w innych gorzej.

Jedna łyżka dziegciu do tej recenzji. Dobre słowo premiera o nauczycielach nie ukryje tego, że w naszym podziale na zadowolonych i sfrustrowanych nauczyciele znaleźli się po gorszej stronie społecznej przepaści. I jako jedyni zasługują na interwencjonistyczne przeprowadzenie na ten lepszy brzeg. Oni po godzinach nie mogą otworzyć warzywniaka - sprawdzają wtedy wypracowania z polskiego albo klasówki z matmy. A przez ręce jednego polskiego nauczyciela przechodzą tysiące młodych Polaków. To, czy wchodząc w życie, spotykają człowieka zadowolonego jak Tusk, czy skwaśniałego jak Napieralski, ma decydujące znaczenie dla tego, kim sami w przyszłości będą.

Reklama