Zasada, że podstawą dobrobytu narodu jest bogactwo pracowitych i przedsiębiorczych jednostek, jest zacna i piękna. Cóż z tego? Myślenie wolnościowe dostało przez ostatnie lata po grzbiecie, a w ostatnich tygodniach po łbie. Ledwo zipie. Nad Wisłą zmiana jest szczególnie wyraźna, bo liberalizm miał się u nas przez długi czas całkiem dobrze. Będzie truizmem przekonywanie, jaką rolę odegrał w tym triumfie specyficzny klimat lat 80. i 90. Pomagały niewiara w zdolności państwowych służb (często przesadna; ileż to musiał się nasłuchać np. ZUS, który działał całkiem dobrze), pragnienie zdecydowanej odmiany losu przez poważną część PRL-owskiego aparatu, narodowe zmęczenie "komuną” itd. Ważny był także fakt, że dochodzące do władzy pokolenie opozycji antykomunistycznej niosło ze sobą doświadczenie przedsiębiorczości i walki o wolność. Dziś mamy inną sytuację. I wyzwanie, by liberalizm stał się drogowskazem również teraz, kiedy czas transformacji jest już przeszły dokonany.
W latach 90. język liberalny skupiał się na obronie przekształcania gospodarki postkomunistycznej w kapitalistyczną. To już język przeszłości, a nie teraźniejszości. Jeżeli ten stan potrwa jeszcze kilka miesięcy, liberalizm będzie całkiem nieżywy. Już teraz nawet nie wypada być liberałem. Wypada natomiast klepać jak pacierz, że Wielkie Państwo powinno rozporządzać ogromnymi pieniędzmi, a jeszcze większe pieniądze powinno obywatelom dawać. W obronie wolnego rynku i praw ekonomicznej wolności jednostki wypowiadają się, z grubsza, dwa środowiska – dinozaurów oraz prawicowych alterglobalistów. Ci pierwsi (jeszcze) mieszczą się w sektorze opozycji spod znaku Koalicji Obywatelskiej i "Gazety Wyborczej”, chociaż ich głos jest wyciszany – by nie drażnili wyborców. Ci drudzy krążą po Konfederacji albo Kukiz’15 i internecie. Są głosem sprzeciwu "wobec wszystkiego”. We Francji źli na system stają się zwykle trockistami bądź ekofanatykami, u nas częściej korwinowcami.
Ani dinozaury, ani rycerze krucjaty – mimo licznych trafnych spostrzeżeń – nie używają języka, który mógłby przekonać nieprzekonanych. Zwolennik gospodarczej wolności może się zżymać na ujawnione pragnienie Polaków, aby ich kraj stał się "normalny” – z dużym udziałem państwa w zapewnianiu dobrego poziomu systemu ochrony zdrowia, bezpieczeństwa socjalnego oraz tarcz przeciwko kryzysom. Nie może jednak tych pragnień ignorować ani wrzucać do worka z napisem "homo sovieticus”.
Reklama