Co się stało wsobotę?
Odpowiedzialna polityka wymaga umiejętności milczenia. Po miesiącu w roli szeregowego posła mogę tylko powiedzieć, że w porównaniu z polską polityką "House of Cards" to nudziarstwo.
Wybory 23 maja były blisko?
Umowa między panem prezesem Kaczyńskim a mną wyklucza termin majowy. We wspólnym oświadczeniu zawarliśmy pewną propozycję wyjścia z konstytucyjnego impasu, w jakim znalazła się Polska wobec faktu, że wybory zaplanowane na 10 maja nie mogły się odbyć. Konsekwencją tej propozycji jest przełożenie ich co najmniej do przełomu czerwca i lipca.
Reklama
DGP pisał jednak, że w sobotę blisko było decyzji, by marszałek Elżbieta Witek ogłosiła wybory 23 maja. Może pan to potwierdzić?
W polityce milczenie bywa cnotą. Nic panowie ze mnie w tej sprawie nie wyciągnięcie.
Czy wczorajsze wybory to porażka Zjednoczonej Prawicy? Mieliśmy wybory bez głosowania.
To nie porażka Zjednoczonej Prawicy. O tym, że wybory się nie odbędą, zdecydowała rzeczywistość, czyli największa od 100 lat pandemia. To sprawiło, że wybory w wersji tradycyjnej odbyć się nie mogły. Co do tego była powszechna zgoda i opinii publicznej, i niemal całej klasy politycznej. Z kolei na zorganizowanie wyborów korespondencyjnych zabrakło czasu. Nie jest to sytuacja wyjątkowa w skali świata. Siedemdziesiąt procent przewidzianych na ostatnie miesiące wyborów zostało przełożone.
Co dalej?
To zależy nie tylko od polityków. Gdy mamy do czynienia z brakiem jasnych przepisów konstytucyjnych, świat polityki potrzebuje wsparcia świata prawniczego. Wraz z prezesem Kaczyńskim założyliśmy, że zgodnie z konstytucją PKW na początku tygodnia przekaże uchwałę o nieodbyciu się wyborów do Sądu Najwyższego. Pytanie, co zrobi z nią SN. Zaufaliśmy opinii ekspertów, którzy uważają, że zapewne wobec nieodbycia się wyborów uzna je za nieważne. To zaś otworzy drogę do ogłoszenia nowych wyborów przez marszałek Sejmu.
Czy przewidywanie orzeczenia SN w oświadczeniu to nie był nietakt?
Zastrzegliśmy, że chodzi o spodziewany werdykt sądu, oczekiwany zgodnie ze zdrowym rozsądkiem. Wybory rozpoczęły się wiele miesięcy temu. Po ogłoszeniu terminu przez marszałek Witek zgłosili się kandydaci, zarejestrowali komitety, zebrali po 100 tys. podpisów, prowadzili ograniczoną, ale jednak jakąś kampanię, a na koniec nie doszło do aktu głosowania. Dlatego na zdrowy rozum nasze przypuszczenie, że w takich okolicznościach sąd uzna wybory za nieważne, nie powinno dziwić.
A co, jeśli SN stwierdzi, że nie może wydać orzeczenia, ponieważ głosowanie się nie odbyło?
Bierzemy taką możliwość pod uwagę. Wtedy trzeba będzie budować plan alternatywny. Prawnicy, którzy są autorytetami dla środowisk opozycyjnych, tacy jak sędzia Hermeliński czy prof. Chmaj, uważają, że do zarządzenia nowych wyborów przez marszałek Sejmu nie jest wymagane orzeczenie SN i wystarczy uchwała PKW. To prostsza formuła niż ta, którą zaproponowaliśmy z prezesem Kaczyńskim. Jeśli SN umyje ręce, myślę, że taka interpretacja może zostać zaakceptowana ponad podziałami partyjnymi.
Czyli ten drugi wariant opierałby się na sprawozdaniu i uchwale PKW?
Tak. Nie wykluczam, że świat prawniczy zaproponuje jeszcze inną drogę. Dla polityków jest ważne, by prawnicy nie kierowali się tylko drobiazgową analizą aspektów formalnych, ale wskazali społeczeństwu możliwy kierunek decyzji. To stary spór w filozofii prawa między normatywizmem a decyzjonizmem. Życzyłbym sobie, by polskie sądy funkcjonowały jak niemieckie, gdzie Trybunał Konstytucyjny nie miałby problemu ze wskazaniem rozwiązania.
W jakich terminach możliwe są wybory?
Wszystko zależy od tempa pracy PKW i SN. Moim zdaniem pierwszy możliwy termin to koniec czerwca.
Nie prościej było wprowadzić stan nadzwyczajny? Wybory i tak mogłyby się odbyć na początku sierpnia.
Byłoby prościej. Postulowałem to od wielu tygodni, ale nie przekonałem rządu.
Chodziło o obawy o odszkodowania czy kwestie ambicjonalne i niechęć do przyznania racji opozycji, która to forsowała?
O determinacji rządu, by nie wprowadzać stanu klęski żywiołowej, przesądziły nie względy prestiżowe, ale przekonanie oparte na opiniach prawników, że w ten sposób zostałby ustanowiony groźny precedens, który może być w przyszłości wykorzystywany do nieuczciwego przesuwania wyborów.
Co ze startem dotychczasowych kandydatów i regułami dla nowych pretendentów?
Przede wszystkim przywrócimy pełną kontrolę PKW nad wyborami. Pracujemy nad możliwie silnymi gwarancjami, że karty wyborcze dotrą do adresatów. Co do kandydatów jesteśmy z prezesem Kaczyńskim przekonani, że nie wolno narażać Polaków na wzrost zachorowań i nie należy zbierać podpisów pod kandydaturami już zarejestrowanymi. Podpisy mogliby zbierać ewentualni nowi kandydaci.
Nowe komitety też będą musiały zebrać 100 tys. podpisów?
Konstytucja jest tu jednoznaczna.
Jak zostaną rozwiązane kwestie finansowe? Co z rozliczeniem obecnej kampanii?
Nie chcę przesądzać za ekspertów. Ale moim zdaniem dotychczasowe wydatki powinny wejść w limit, a całość kampanii zostać rozliczona po wyborach.
Wybór tej drogi oznacza szansę na wymianę kandydatów.
Wszystkie partie opozycyjne podkreślają, że wystawiły najlepszych kandydatów. Gdyby któraś zmieniła kandydata, straciłaby wiarygodność.
PiS chciał wyborów w maju, bo bał się, że im później się odbędą, tym słabszy może być jego wynik. Do tego ta opcja daje opozycji szansę na restart kampanii. To wbrew interesom politycznym prawicy.
Ale zgodnie z interesem Polski. Gdyby przeforsowano termin 23 maja, to niezależnie od tego, kto by wygrał, legalność wyboru nowej głowy państwa byłaby kwestionowana w Polsce i za granicą. Doszłoby do kilkuletniego kryzysu ustrojowego z fatalnymi skutkami dla siły państwa i naszej pozycji międzynarodowej. Umowa, którą zawarliśmy z Jarosławem Kaczyńskim, daje nadzieję na uniknięcie tego tragicznego dla Polski scenariusza.
Między I a II turą są dwa tygodnie. Jak w tak krótkim czasie zliczyć głosy, zlecić ewentualny druk kart i ponownie dostarczyć je Polakom?
Zagadnienia techniczne są niesłychanie ważne dla wiarygodności wyborów. Zgadzam się z interpretacjami prof. Jarosława Flisa, zwracałem na to też uwagę partnerom ze Zjednoczonej Prawicy. Uważam, że trzeba wrócić do komisji obwodowych. Ewentualna II tura to duże wyzwanie prawno-organizacyjne. Lada moment będziemy gotowi do zaprezentowania parlamentowi konkretnych rozwiązań.
W PiS pojawiają się pomysły, by wyborcom dostarczyć od razu dwie karty – na I i ewentualną II turę.
To prawnie niemożliwe.
PO proponuje wybory tradycyjno-pocztowe. Jesteście w stanie to poprzeć?
Odpowiem w imieniu Porozumienia: jesteśmy skłonni przyjąć wariant mieszany. Zresztą to wariant dyskutowany w szeregach Zjednoczonej Prawicy.
Ale byłoby to wbrew rekomendacjom Łukasza Szumowskiego.
Wszyscy, także minister zdrowia, musimy liczyć się z realiami. Tak jak konieczne jest możliwie najszybsze tempo odmrażania gospodarki, tak w sprawie wyborów, aby uniknąć kryzysu konstytucyjnego, nie należy wykluczać wariantu mieszanego.
Kiedy poznamy treść projektu nowelizacji?
Propozycje Zjednoczonej Prawicy przedstawimy dziś lub jutro.
Czy ktoś powinien ponieść odpowiedzialność za przygotowania do wyborów 10 maja, które do skutku nie doszły? Chodzi o druk kart i koszty Poczty Polskiej.
Moją rolą nie jest oglądanie się za siebie. Składając dymisję, obiecałem Polakom, że zaproponuję rozwiązanie, które pozwoli uniknąć wyborów majowych i pozwoli zachować jedność obozu rządowego. Słowa dotrzymałem. Nie zamierzam wracać do przeszłości.
Czy rzeczywiście mogło dojść do powstania nowego rządu bez udziału PiS?
To bzdura. W tej kadencji możliwy jest tylko stabilny rząd Zjednoczonej Prawicy.
Będzie nowa umowa koalicyjna z PiS?
Nowa umowa będzie potrzebna nie ze względu na różnice zdań w sprawie wyborów, ale epidemię i jej skutki. Musimy wspólnie zastanowić się, w jaki sposób skorygować strategię rozwojową Polski w czasach pandemii. Do 2015 r. Polska rozwijała się w oparciu o inwestycje zagraniczne. Drugi etap, za czasów Zjednoczonej Prawicy, to rozwój oparty o wzrost konsumpcji i transfery społeczne. Epidemia pokazała wyczerpanie się obu modeli. Potrzebne jest wejście w nową fazę. Trzeba postawić na rozwój polskich firm z naciskiem na dobra najbardziej innowacyjne. W takich branżach jak IT czy biomedycyna mamy szansę zbudować przewagę konkurencyjną. Wielką szansą naszej gospodarki jest także to, że w przeciwieństwie do większości krajów unijnych zachowaliśmy przemysł. Dziś Europa zdaje sobie sprawę, jak wielkim błędem było przeniesienie produkcji do Azji.
Wróci pan do rządu?
Rola szeregowego posła okazała się nadspodziewanie interesująca.
Pana ostatnie wybory mogą oznaczać przewartościowanie sceny politycznej.
Jestem politykiem centroprawicowym. Mam konserwatywne poglądy w sprawach moralnych i wolnorynkowe gospodarczo. Tego typu poglądy nie cieszą się w Polsce szczególną popularnością. Prawica jest nastawiona raczej socjalnie, a środowiska liberalne gospodarczo w sprawach światopoglądowych zbliżają się do lewicy. Od czasu Zyty Gilowskiej jestem chyba jedynym wolnorynkowym konserwatystą, który realnie wpływa na kształt państwa. Chciałbym, by w przyszłości takie środowiska odgrywały większą rolę. Dlatego za najważniejsze zadanie uważam otwieranie drogi przed młodszymi politykami. Mam na myśli takie osoby, jak premier Jadwiga Emilewicz, minister Marcin Ociepa, prezydent Chełma Jakub Banaszek, wiceprzewodniczący klubu Zjednoczonej Prawicy Michał Wypij czy pełna energii i twarda jak stal poseł Magdalena Sroka. Ja jestem taranem, który ma rozbić mur braku zrozumienia Polaków dla rzadkiego stopu, jaki tworzą poglądy konserwatywno-liberalne. Jeśli uda mi się ten mur rozbić, utoruję drogę następcom.