Ci, którzy dziś oskarżają Wałęsę, to kibice Kaczyńskiego. Choć mówią o młodym robotniku, przed oczami mają siwiejącego prezydenta, który odwołuje rząd Olszewskiego. I to o niego im chodzi. To jest sąd nad jego prezydenturą, a nie nad jego młodością.
Ci natomiast, którzy go bronią, robią to często nie z przekonania o niewinności Wałęsy, ale dlatego, że finał wojny na górze jako ich śmiertelnego wroga zdefiniował w ostateczności nie Wałęsę, ale braci Kaczyńskich.
Kto w tej wojnie jest ofiarą, a kto agresorem? Czy Wałęsa pada ofiarą nieczystej gry? Krasowski przypomina historię wewnątrz solidarnościowej wojny i dowodzi, że trudno tu znaleźć kogoś zasługującego na współczucie. Wałęsa, Kaczyński, Michnik - wszyscy oni atakowali się nawzajem bez najmniejszych skrupułów. Co nie jest zresztą w polityce niczym rzadkim. Jednak istnieje osobliwość solidarnościowej wojny na górze. Celem w niej nie jest jedynie wygrana, ale także publiczne pohańbienie przeciwnika.
W SLD też były wewnętrzne wojny. Nie mniej ostre niż w "Solidarności". Ale nikomu z polityków nie przyszłoby do głowy toczenie tych wojen przy otwartej kurtynie. Prawdę o wewnętrznych relacjach w SLD poznaliśmy przez przypadek, gdy Aleksander Gudzowaty nagrał prywatną rozmowę z Józefem Oleksym.
Tymczasem solidarnościowa wojna jest jednym nieustannym nagrywaniem. I odtwarzaniem wszystkich zdobytych taśm.