Po wtóre, bo ugruntowałem w sobie przekonanie, nie intuicję, ale najgłębszą pewność, że czytelnicy potrzebują powagi, wiedzy i kompetencji. Dziś widać, jak wielkim błędem dziennikarstwa, nie tylko polskiego, było szukanie przyszłości w popularniejszych formach. Zaproszenie Jana Rokity jako komentatora to powrót do korzeni dziennikarstwa. "Elity społeczne otwierają rano gazety nie po to, żeby szybko przejrzeć łatwo strawną papkę, ale by poważnie zastanowić się nad otaczającym światem. Gazeta poranna ma być biblią nowoczesnego człowieka" - mawiał Hegel i miał w pełni rację.

Reklama

przeczytaj dlaczego Jan Rokita zdecydował się zostać komentatorem DZIENNIKA

Po trzecie wreszcie, bo przywrócenia powagi potrzeba nie tylko gazetom, ale i polskiej polityce. Każdy z nas ten brak powagi inaczej nazywa. Dla jednych to PR-owskie sztuczki, dla innych małostkowe spory, cynizm, partyjne korzyści, niekończąca się kampania wyborcza. Choć krytyków teraźniejszości mamy wielu, choć mają często dobre pióra i celne uwagi, nikt dotąd nie znalazł właściwego tonu, nikt znalazł słów, które polityków zawstydzą, przywrócą im w głowach porządek i hierarchię.

I stąd zrodził się pomysł Jana Rokity. Postaci szczególnej. Człowieka, który był politykiem służącym ideom i zasadom, a nie partiom i ludziom. Który popadał w konflikty z partyjną strukturą, bo żądał by celem było dobro państwa, a nie korzyść partii. W epoce, gdy polityka służy głównie wygrywaniu wyborów, on głosił staroświecki kult zasad, unikając przy tym banalnego moralizatorstwa i taniej krytyki.

Czy dziś Rokita stanie się sumieniem prawicy, czy dawnym kolegom przywróci zapał dla państwowych spraw? Czy namówi do powrotu do epoki, gdy partie oddawały władzę spin doktorom tylko na kilka miesięcy wyborczej kampanii? Zobaczymy. Pewne jest jedno – Rokita przypomni opinii publicznej, czego od polityków należy wymagać.

Pewne jest również to, że odezwą się głosy krytyki. Jedni zarzucą nam, że staliśmy się gazetą PO, inni że właśnie ogłosiliśmy opozycyjność, jeszcze inni będą dowodzić, że Rokita za pomocą DZIENNIKA będzie budował trzecią siłę.

Przyznaję szczerze - przy takich oskarżeniach jestem bezradny. Nie wiem, jak zwalczyć ten nadwiślański relikt marksizmu, że w życiu publicznym nie ma poglądów, a jedynie polityczne interesy. Jak przekonać sceptyków, że obecność Rokity w DZIENNIKU nie ma politycznego dna? Jak w ogóle oduczyć ich tropienia sojuszy między mediami a partiami?

Reklama

Słyszymy, że "Wyborcza" związała się z PO, że "Rzepa" trzyma z PiS, że „Dziennik” lawiruje, że TVN i "Polityka" stoją murem za PO. Ponoć zmuszają nas do tego cyniczne koncerny. Oskarżyciele nie zauważają, że ich pozornie realistyczne oskarżenia miały sens kiedyś, ale nie pasują do dzisiejszej epoki. Jakie dobra rozdają politycy, żebyśmy musieli o nich zabiegać? Czasy się zmieniły. Koncesje są rozdane, wydawnictwa bogate, a tort reklamowy jest tak wielki, że ta część, którą rozdaje państwo, jest praktycznie nieważna.

To samo zresztą mogą odpowiedzieć politycy, gdy oskarża się ich o sprzyjanie konkretnym mediom. Partie mają swoją dotację z budżetu, mają swoich PR-owców i stały się od mediów niezależne. Jeśli jedna gazeta pogniewa się na premiera, z ofertą wywiadu zgłosi się druga. Rynek dał mediom siłę gospodarczą, natomiast odebrał polityczną. W epoce wielu telewizji, wielu gazet, wielu radiostacji, żadne z mediów osobno nie ma już politycznego znaczenia.

Kto rozumie ducha epoki, ten widzi, że media nie tylko nie służą partiom, one im już nawet nie kibicują. Polska polityka jest zbyt marna, aby mieć jednego faworyta (wyrazistego można mieć co najwyżej wroga). Media organizują się wokół wartości, a nie partii.

Dla DZIENNIKA ważne jest utrzymanie wzrostu gospodarczego, dalsza modernizacja, reforma finansów publicznych, zachowanie umiarkowanie konserwatywnego konsensusu w sprawach obyczajowych oraz wzmocnienie pozycji Polski w Europie. "Gazeta" czy "Rzeczpospolita" mają swoje katalogi wartości, do sformułowania których również niepotrzebna im jest partyjna mapa.

A zatem proszę nie szukać partyjnych podtekstów. Jan Rokita jest w DZIENNIKU, aby pisać, a nie uprawiać politykę. Nie jest zresztą pierwszym ekspolitykiem, jakiego widzimy w mediach. Wcześniej ten sam ruch wykonali Adam Michnik, Marek Król czy Mirosław Czech.

Jeśli ktoś z uporem chce się doszukiwać w przyjściu Rokity do DZIENNIKA jakiejś linii, to nazwałbym ją nie tyle polityczną, co intelektualną. Mam dziś poczucie, że my dziennikarze - i z DZIENNIKA, i z "Gazety", i po części z „Rzeczpospolitej”, i licznych zachodnich tytułów - popełniliśmy duży błąd, przyciągając do naszych łamów nowych czytelników poprzez dawanie im płyt i popularnych dodatków.

Popełniliśmy błąd, gdy zmniejszaliśmy formaty gazet, a zwiększaliśmy w nich zdjęcia i tytuły. To jest droga donikąd. Zarówno ci na chwilę przyciągnięci czytelnicy, jak też ci dawni, jeśli zostaną przy papierowych gazetach, to nie dlatego, że mamy ofertę podobną do telewizji czy internetu, ale ponieważ mamy coś absolutnie własnego. Poważne dziennikarstwo - pracochłonne reportaże, głębokie analizy, duże wywiady.

Dziś linią gazet poważnych staje się nie opcja polityczna, ale kompetencja w opisie świata. Dlatego DZIENNIK stworzył dodatek kulturalny, dlatego za kilka dni startujemy z poważnym sobotnim magazynem. I dlatego dziś do naszej redakcji zaprosiliśmy Jana Rokitę.